Truskawkowa margarita

Agnieszkę i Tomka znałam od lat i przez cały ten czas starałam trzymać w ukryciu przed pozostałymi znajomymi, by uniknąć niezręcznych pytań, indagacji i przesłuchań na okoliczność naszej przyjaźni. Gdy tylko zdarzyło mi się bowiem zaprosić ich na organizowane w domu przyjęcie, czy nawet zwykłą kolację w szerszym gronie, natychmiast stawali się obiektem powszechnego zainteresowania a – po wyjściu – licznych obmów i komentarzy. I choć z początku sądziłam, że otaczający mnie single zieją zwykłą zazdrością na widok trwającej w związku pary, to z czasem, gdy wszyscy wokół zaczęli powoli normalizować swój stan cywilny i nie mogli być już podejrzewani o bezinteresowną zawiść, jasnym stało się, że z Gwiazdami rzeczywiście coś jest nie tak…

Tajemnica ich nienormalności była mocno skomplikowana i wielowątkowa a powody, dla których działali na ludzi jak płachta na byka, tak liczne, że zamknięcie ich w jednym okrągłym zdaniu graniczyło z niemożliwością. Dodatkową trudność stanowił fakt, że osobiście nigdy nie zdarzyło mi się dzielić z otoczeniem rozdrażnionej irytacji na Gwiazdów. Dokonując przeglądu ich błędów i wypaczeń musiałam zatem przyjąć, że wieloletnia znajomość odebrała mi świeżość spojrzenia i trzeźwość oceny. Bo czy miliony much mogły się mylić?

 
Przeprowadzając żmudną analizę wszystkich wątków, jakie pojawiały się w rozmowach za ich plecami, zaczęłam dochodzić do pierwszych, wciąż nieoszlifowanych wniosków i kompletować długą listę wad, na które sama zapewne nie zwróciłabym uwagi, a które – zdemaskowane i wywleczone na jaw – raziły oczy każdego, komu zdarzyło się o nich otrzeć.

Na pierwszy rzut poszedł, oczywiście, wygląd zewnętrzny, który – co po pobieżnej analizie musiałam z troską przyznać – miał absolutne prawo razić każdego, śledzącego najnowsze trendy obserwatora. Ani Agnieszka ani Tomek nie kwalifikowali się bowiem do grupy modowych trendsetterów. Ich garderoba nie była co prawda przaśna czy tania, ale ze świecą byłoby szukać w niej najmodniejszych w sezonie fasonów czy metek. Agnieszce nigdy nie zdarzyło się wystąpić w stanowiącej ostatni krzyk mody kiecce, zabłysnąć złotą torebką czy choćby obszytą futerkiem puchówką. Na tle warszawskiej ulicy jej szafa zdawała się mieć lekki posmak mola i drażniła stonowanymi fasonami przywodzącymi na myśl raczej Donnę Karan niż Donatellę Versace. Tomek natomiast zamiast haftowanych na plecach koszul i radośnie kolorowych koszulek polo – tak lubianych przez aspirujących trzydziestolatków – prezentował z reguły nudne do bólu i drażniąco sprawnie skrojone koszule. Patrząc na niego biegły obserwator z łatwością dochodził do wniosku, że nie tylko nie ma do czynienia z regularnym bywalcem warszawskich klubów, ale nawet modnych siłowni. Bo czy posiadacz eleganckiej muskulatury chroniłby ją przed okiem widzów pod długimi rękawami i luźnymi w kroku spodniami? Czy unikałby ekspozycji słonecznej bicepsów i pozwalał żonie na ukrywanie figury pod lejącymi sukienkami bez fiszbin, cętek i połysku? Oczywistym było, że nie. A skoro tak, to naturalnym stawało się pytanie, dlaczego oboje postanowili drażnić widza swoją niewymuszoną, trącącą myszką elegancją? Czy był to wyłącznie brak modowego wyczucia, czy może protekcjonalny uśmiech burżuazji? Niedostatek odwagi czy sposób na tworzenie odzieżowej bariery, odgradzającej ich od odnoszących sukcesy przedsiębiorców, poszukujących kobiecości pań prezes i stylowych medialnych harpii? Wątpliwości co do intencji mnożyły się geometrycznie i zanim Agnieszka z Tomkiem zdołali otworzyć usta, wszyscy mieli już ugruntowany pogląd: niezależnie od kierujących nimi pobudek Gwiazdy były podejrzane.

Potem było już tylko gorzej, bo oboje nie dość, że potrafili konwersować na dowolny temat i nie dawali zbijać się z retorycznego pantałyku, to na dodatek z uśmiechem słuchali rozmówców i – niezależnie od ilości spożytego alkoholu – odpowiadali trzeźwo i na temat. Ignorowali poufałe poklepywania po ramieniu, sprawnie omijali typowe dla spotkań towarzyskich rafy i nigdy nie dawało się ich nakłonić do obgadania przygotowujących właśnie drinki gospodarzy. Mieli też irytujący zwyczaj publicznego ujawniania swoich opinii, nawet jeśli te nie były zgodne z ideologiczną linią prezentowaną przez rozmówców. Z uprzejmym uśmiechem pozostawali przy swoim zdaniu i nigdy nie pokusili się o publiczny spór czy słowne mordobicie. Przypierani do muru uśmiechali się lekko i przepraszając na moment odpływali w głąb domu, by drażnić kolejne osoby swoim wyważeniem.

Ci, którym zdarzyło się poświęcić więcej czasu na rozgryzienie ich patologicznych osobowości, odkrywali kolejne, stanowiące gwóźdź do towarzyskiej trumny wypaczenia. W dłuższej rozmowie okazywało się bowiem, że posiadająca dwa topowe fakultety Agnieszka jest kobietą udomowioną i utrzymanką własnego męża. Że zamiast piąć się po szczeblach porzuconej kariery rodzi dzieci, prowadzi dom i w dodatku – co byłoby pewną osłodą dla rozmawiających z nią pań dyrektor – nie spędza wolnego czasu przy kole garncarskim. Co gorsze, nie jest również materiałem do rozmów o konsystencji dziecięcego guana ani zwolenniczką porodów naturalnych. Nie karmi piersią, nie ma w domu laktatora i nie uważa ciąży za stan błogosławiony. Zamiast tego głośno deklaruje zamiłowanie do margarity, drogiego sushi i małżeńskiego seksu. Tomek tymczasem cierpi na chorobliwe przywiązanie do higieny, deklaruje niechęć do Indii i w przerwie między projektami lubi wpadać do domu tylko po to, by pobyć z własną żoną. Zamiast z kumplami na wódkę chodzi z córką na balet, a gdy w domu pojawiają się goście, staje przy garach i pozwalając żonie na nieróbstwo gotuje burritos.

Jeśli do tego momentu ktoś z licznie zgromadzonych miał jeszcze ochotę na podtrzymywanie rozmowy, to rewelacje o porzuconej karierze skutecznie odpędzały od Agnieszki wszystkie realizujące się w pracy kobiety, a rzekomy brak macierzyńskich instynktów przerzedzał wianuszek o znacznie lepsze od niej matki. Pozostałe panie, słysząc herezje o radości małżeńskiego seksu, odciągały nerwowo swoich mężów przeklinając w duchu jej beztroskę w szerzeniu dywersyjnych poglądów, że seks małżeński nie jest towarem ściśle reglamentowanym i rozdawanym wyłącznie za drogie podarunki oraz szczególne mężowskie osiągnięcia.  W tym czasie sława Tomka jako dziwaka-niezguły obiegała pocztą pantoflową wszystkich obecnych mężczyzn, którzy zbijali się w grupkę i posykując ubolewali nad jego złamanym kręgosłupem i żałosną egzystencją. I zanim państwo Gwiazda zdołali zorientować się w sytuacji, stali samotnie na środku salonu otoczeni szemrającymi po kątach frakcjami feministek, prawdziwych matek, samców alfa i małżeńskich prostytutek, a ich towarzyska kariera dygotała pod stołem w ostatnich podrygach agonii.

 
Z biegiem lat sytuacja Gwiazd stawała się coraz bardziej tragiczna a ich rozdźwięk z rzeczywistością coraz większy. Nie dość, że oparli się modzie na rozwód po trzydziestce i nie ulegli trendowi małżeńskich malwersacji finansowych, to nie zaistnieli nawet jako bohaterowie obyczajowego skandalu czy uzależnieni od hazardu bankruci. Mimo upodobania do tequili nikt nigdy nie widział ich w stanie pomrocznym, ich dzieci sprawiały wrażenie podejrzanie czystych i grzecznych a Agnieszka z uśmiechem obnosiła trzecią ciążę, w której ani trochę nie przypominała morświna. Tomek zmienił pracę na lepszą i dającą więcej wolnego czasu, który wciąż chętniej spędzał z żoną niż upolowanymi w Operze, Envy czy Platinium dziewczętami. I gdy wszystko zaczynało wskazywać na to, że już zawsze będą parą nie do zniesienia, zaprosili nas z Maćkiem na swoje sławne margarity…

 
Kiedy dotarliśmy na miejsce Agnieszka zachęcała usadowioną przy stole parkę do szybszego wciągania wieczornych kanapek a Tomek kręcił się przy kuchennej wyspie produkując aromatyczne enchiladas, przecierając guacamole i maczając brzegi kieliszków w soli. Gdy w końcu przegonione do snu dzieciaki przestały zaglądać do salonu, Agnieszka rozsiadła się przy stole i gładząc ośmiomiesięczny brzuch zerknęła łapczywie na stojące na stole drinki. Przysunęła się lekko do mężowskiego kieliszka i korzystając z chwili nieuwagi przebiegła językiem po skraju zlizując sól i unoszący się wokół zapach tequili. Uspokojona nieco spojrzała na mnie i kontynuując wcześniejszą pogawędkę zagaiła:
 

– I jak ci idzie z pisaniem?

 

Spojrzałam na nią nie wiedząc dokładnie, jakiej odpowiedzi oczekuje, i uniósłszy brwi milczałam.
 

– Zawsze namawiałam ją, żeby wydała w końcu powieść – zwróciła się do Maćka. – Myślę, że to byłby hit. Oczywiście nie dla każdego, ale ludzie naszego pokroju z pewnością chętnie by przeczytali…

 

Spojrzeliśmy z Maćkiem po sobie przerażeni sugestią, że nakład miałby się ograniczyć do jednego egzemplarza, Agnieszka zdawała się jednak nie zauważać naszego popłochu.
 

– Zastanawialiśmy się tylko z Tomkiem, dlaczego przez te wszystkie lata nigdy nie napisałaś o nas… – poprawiła włosy w zadumie. – Raz tylko, lata temu, w jednym z opowiadań pojawiło się stwierdzenie: „wracając do domu z kolacji w innej galaktyce…” – zacytowała dosłownie. – Wtedy domyśliliśmy się, że chodzi o nas. Ale poza tym nigdy ani słowa…

 

Spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem a ja przez moment zastanawiałam się, jak delikatnie przekazać jej prawdę. W końcu, przyszpilona do krzesła przenikliwym spojrzeniem chrząknęłam i wydukałam:
 

– Chętnie o was napiszę, ale musielibyście podsunąć mi jakąś inspirację… Zrobić coś … ciekawego… ekscentrycznego… szokującego może…? – zaczęłam zastanawiać się na głos.

 

Słuchała z uwagą i widać było, że sortuje w myślach wszystkie wydarzenia, o których mogłaby wspomnieć.
 

– No, zawsze możesz napisać, że wyglądam teraz jak upadła madonna z wielkim cycem Van Clompa… – zaśmiała się lekko. – Daję uroczyste słowo honoru, że się nie pogniewam.

 

Spojrzałam na nią i szybko doszłam do wniosku, że Agnieszka może mieć rację: stosownie skonstruowany tekst mógłby ocieplić ich wizerunek i sprowadzić biedaków na łono przeciętności. Gdyby udało się znaleźć coś, co mnie dałoby literacką pożywkę a czytających skłoniło do wykonania alarmowego telefonu do bohaterów, życie towarzyskie Gwiazdów z pewnością by rozkwitło. Nic przecież nie podnosiło społecznych notowań tak, jak bycie bezbronną ofiarą paszkwilu…

Przymknęłam oczy i przez dłuższą chwilę oddawałam radosnym rojeniom o zwiększonej ponad miarę liczbie odsłon, o rozsyłanych na Naszej Klasie linkach i mailowych donosach od życzliwych. O wszystkich, którzy w poczuciu dobrze spełnianego obowiązku robiliby mi najlepszą na świecie reklamę szeptaną. O lukratywnych kontraktach, jakimi kusiłyby mnie domy mediowe licząc na banner czy product placement. I w końcu o dwóch obracających się na jednym rożnie pieczeniach: mojej finansowej prospericie i Agnieszki z Tomkiem powszechnej sławie.

 
Rozogniona fantastycznymi wizjami podniosłam powieki i z werwą rzuciłam:
 

– Kochana, wielki cyc to w dzisiejszych czasach za mało. Musimy wymyślić coś znacznie bardziej atrakcyjnego!

 

Agniecha pochyliła się nad stołem i przenosząc wzrok ze mnie na Maćka spytała:
 

– Ale co? Macie jakieś pomysły?

 

Spojrzeliśmy po sobie i konsultując telepatycznie rodzące się naprędce idee kiwnęliśmy zgodnie głowami.
 

– Szkoda, że zaprzepaściliśmy szansę… – mruknęłam. – Trzeba było wykorzystać nasz ślub… Bo najważniejsze – dodałam znacząco – żeby historia była wiarygodna… A to wymaga świadków…

– To co? Nic się nie da zrobić? – Agnieszka sprawiała wrażenie rozczarowanej.

– Nie no… Spokojnie… Coś wymyślimy… – spojrzałam znacząco na Maćka czekając na jego pierwsze pomysły.

– Możesz na przykład poprosić Anię, żeby załatwiła ci sesję w Playboyu… – uśmiechnął się szeroko.

 

Agnieszka zaniosła się śmiechem i wskazując palcem na brzuch parsknęła:
 

– A TO nie przeszkadza?

– A, przeciwnie! – Maciek zaczynał być w swoim żywiole. – To może tylko pomóc! W końcu na fotografiach robionych od tyłu brzucha nie będzie widać! Ewentualne niedoskonałości figury przysłoni się szyfonem. A takich piersi, jakie masz teraz, to wręcz ze świecą szukać!

– Alternatywnie, mogłabyś pociągnąć tą margaritę… – ciąża nie ciąża, dla sławy warto! – a potem zalec pod stołem i delikatnie miziać Maćka po łydce. Na wyższe partie się raczej nie zgodzę, ale do kolana możesz śmiało…

– Dobrym pomysłem byłoby również przyodzianie czegoś elegantszego. Jakaś podkreślająca sylwetkę sukienka, tipsy z kryształami Swarovskiego i złoty laczek… Wtedy do gry mógłby wkroczyć Tomek – wykradając się z tobą w środku wieczoru do łazienki i biorąc od tyłu na umywalce. Tylko musielibyście zadbać o to, by pozostali goście to zauważyli i nie domknąć drzwi…

– W ogóle Tomek ma duże pole do popisu – dodałam. – Mógłby na ten przykład pójść do tarocistki i uzyskać wróżbę, że jest heteroseksualny…

– Albo zapisać na kurs dla chippendales’ów!

– Lub chociaż sparafrazować publicznie Tomka Jacykowa…

 

Agnieszka obserwowała nas ze śmiechem przesuwając głową jak na finale Rolanda Garrosa.
 

– A co takiego powiedział Jacyków? – spytała zaintrygowana.

– „Pedałów tylko rucham!” – krzyknęliśmy zgodnie.

– Ale może też zapuścić hiszpańską bródkę i opalić się trochę w solarium – dodałam. – I wpaść do nas w niedopiętej koszuli, ze złotym krzyżem na klacie. To teraz nowy trend.

– No, w ogóle mógłby wreszcie poszaleć odzieżowo – Maciek uniósł wskazujący palec. – Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie przyszedł na nasz ślub w japonkach…

– Ach! I najważniejsze! Po tym wszystkim, gdy już was opiszę, powinniście się zrewanżować jakimś eleganckim prezentem!

– Tak! – Maciek podchwycił entuzjastycznie. – W prezencie ślubnym otrzymaliśmy head massager. Ale tylko jeden i teraz toczymy o niego walki!

– Head massager? – Agnieszka zdawała się nie pojmować niezwykłości prezentu. – Taką metalową rączkę z drucikami do drapania się po głowie?

– Tak jest! Dziewiętnaście dziewięćdziesiąt a tyle radości!

 

Wciąż zanosiliśmy się chichotem, gdy do stołu podszedł oderwany od garnków Tomek. Postawił przed Maćkiem malinową margaritę i pociągając z drugiego przyniesionego kieliszka spojrzał na mnie i na Agnieszkę.
 

– Wiem, dziewczynki, że nie pijecie, ale jakaś przyjemność się wam chyba należy…? Może po lodziku?

– Dzięki, ale nie… – odmówiłam uprzejmie. – Agnieszka jest w ciąży i nie może klęczeć a ja już jestem mężatką…

 

Zanosząc się śmiechem wymieniliśmy znaczące spojrzenia i uniesione w triumfującym geście kciuki. Honor Gwiazdów został uratowany. Teraz wystarczyło tylko jakoś ładnie to ograć…