Czytam i swym oczom nie wierzę. Pani Przybysz jadła leki na wrzody, bo pragnęła pozbyć się ciąży? Bo nie chciało jej się zmieniać mieszkania? Bo myślała z troską o innych? O partnerze, o dzieciach, o sobie? Serio? I dlatego staje teraz w proteście? Dlatego ubiera się w czernie, skanduje na ulicach, podpisuje społeczne petycje? Po to, by nie musieć się przeprowadzać? By uniknąć niewygód pakowania swoich rzeczy w kartony?

Wysunęła dłoń i poczuła na opuszkach palców delikatne drżenie powiewu. Pachniało rosą, ale zapach ten uchwytny był tylko przez moment. Już po chwili rozmywał się w chemicznym fetorze środka do mycia podłóg, którym jakaś ubrana w brązowy sweter i poplamiony fartuch kobieta zmywała o świcie posadzkę, słodkiej woni tanich perfum, którymi pacjentka z łóżka obok skrapiała swoją pościel, mrucząc przy tym pod nosem jakieś magiczne zaklęcia, oraz ciągnącym z korytarza odorze szpitalnego jedzenia.

Zaburzenia snu stają się poważną zmorą naszych czasów. Ja na ten przykład potrafię się przebudzić przed świtem i dręczona lękiem o losy świata nie mogę zasnąć do rana. Wstaję wówczas z łóżka, krążę po domu, wychodzę na taras, kończę kolorować rysunki córki, roztrząsam ważkie problemy. Takie jak pokój na świecie, zagrożenia ekologiczne albo skuteczna kuracja na toczeń.

Uniosła głowę i się zatoczyła. Klaustrofobiczna przestrzeń pomiędzy parkanem a linią krzewów ciągnęła się w obie strony niczym korytarz jakiegoś potwornego labiryntu, do którego nigdy wcześniej nie zaglądała. Napierając na nią swoimi ścianami, falując i przytłaczając. Odbierając szansę na spokój i głębszy oddech. Przytrzymując się jedną ręką parkanu, próbowała przez moment zapanować nad wstrząsającymi jej ciało dreszczami, uspokoić oddech i rozluźnić przeponę. Bez skutku. Jej kark był mokry od potu, dłonie drżały, a zawroty głowy nie pozwalały odzyskać ostrości widzenia. Tunel zdawał się nie mieć końca. Tak jakby ogród rozrósł się nagle do niebotycznych rozmiarów, a dzieląca jego krawędzie odległość nie poddawała racjonalnej ocenie.