Schyłek lata wraz z policyjną akcją „bezpieczny powrót” zagęściły powierzchnię biurową i przypomniały nam twarze dawno nie spotykanych kolegów. Ci, powróciwszy do pracy po długich tygodniach wywczasów, skupiali się teraz na plotkach, pogłoskach i famach licząc zapewne, że pod ich nieobecność świat zadrżał w posadach i wszystko zmieniło się nie do poznania.
Najlepszym inkubatorem obmowy był chodnik przed wejściem do biura, gdzie zgromadzeni licznie palacze trawili długie kwadranse na wymienianych leniwie uwagach. Wolnych od dymu skupiały firmowe kuchnie, mroczne biurowe zaułki i opuszczone przez Boga klatki, gdzie siedząc na schodach dało się kupić każdą warszawską nowinę. Ekrany komórek migały zdjęciami złapanych na zdradzie czy bez makijażu, szepty szumiały dyskretnie o gniewnych rozwodach, nieślubnych dzieciach i złych inwestycjach a wredne chichoty zapowiadały z rozkoszą błędy chirurgów plastyków, spasione nad miarę pośladki i mało udane kreacje. Panowie obgadywali szefów, panie – swe przyjaciółki a wszyscy razem każdego, kto oferował swym życiem niewielką chociaż atrakcję. Medialne menu plotkarskie schlebiało wszelakim gustom łącząc z wyczuciem dramat i farsę, horror z burleską i serial medyczny z operą. Szmer rewelacji niósł się piętrami, rozpełzał po kondygnacjach i spływał po stopniach wprost na dziedziniec, gdzie niecierpliwie czekali na niego złaknieni skandalu fryzjerzy, ekstrawaganccy styliści i uzbrojone w kuferki królowe wizażu. Raz wyłapana sensacja ruszała wraz z nimi w miasto, trafiała pod strzechy salonów i rozbudziwszy emocje dogorywała w kawiarniach, gdzie powtórzona po stokroć zmieniała ze słowa w ciało. Sankcjonowana wielokrotnością powtórzeń i namaszczona na pewnik. Nieodwracalna, niepodważalna, bezsporna.
Niestety, sezon nie obfitował w sensacje i żaden z firmowych plotkarzy nie mógł pochwalić się wiedzą tajemną. Małżeństwa trwały, biznesy również i nikt z socjety nie dawał stosownych tematów. Panie nie tyły ani nie chudły, mężczyźni sprawiali syte wrażenie a gwiazdy ekranu – poza Nergalem – zlewały się w miękką papkę nie paląc Biblii i nie czcząc szatana. Tym większym punktem honoru stało się zatem zdobycie nowego tematu, co choć na chwilę rozgrzałby długie języki, rozpalił tęgie umysły i przyniósł rozrywkę plebsowi. A swemu zdobywcy dał laur i sławę pierwszego oszczercy w mieście. Nikogo więc nie zdziwiło, gdy pretendenci do tronu rozpierzchli się po pokojach i przyglądając uważnie biurowym kolegom szukali poszlak, zwiastunów i znaków. Tropili, śledzili, badali i spod zmrużonych powiek wiercili ofiarom liczne otwory w otrzewnej…
***
Odczekawszy na moment, gdy tematy służbowe wygasną i spotkanie będzie już można uznać za zakończone, Krystyna sięgnęła po papierosa i odrzuciwszy gwiazdorsko głowę zaciągnęła się mentolowym dymem. Następnie, wiodąc wzrokiem po wszystkich obecnych, mruknęła jak głodny drapieżnik i mrużąc oczy spojrzała na Waldemorta:
– I co jeszcze powiesz…?
Zaskoczony pytaniem rozejrzał się niepewnie dokoła zastanawiając zapewne, czy drążyć przepływy pieniężne czy może projekt budżetu, ona w tym czasie przepełzła już jednak dalej i poruszywszy nieznacznie nozdrzami zbliżyła na chwilę do Marty, która spłoszona nagłym atakiem zbladła jak papier i przytuliwszy do ściany usiłowała stosować mimetyzm. Kiedy kontury jej twarzy rozmyły się całkowicie i miejsce postoju zgadywać się dało wyłącznie po przyklejonej do muru sukience, Krystyna skręciła znienacka i wypuściwszy z ust obłok dymu zbliżyła powoli do mnie. Jej oczy błyszczały złowrogo, na ustach igrał uśmieszek a rozchylone zęby zdawały nad miarę wilgotne. A jednak – choć wszyscy troje byliśmy pewni rychłego ataku – ten nie nastąpił. Miast tego Krycha skuliła się lekko i przyczajona do susa macała mnie wzrokiem szukając miękkiego miejsca, pysznego kąska i godnej jej głodu przekąski. Niestety, kolejne nabrzmiałe emocją sekundy nie niosły żadnych sensacji a tylko rozczarowanie. I gdy gotowa już była odpuścić ofierze i znaleźć smaczniejszy obiekt, jej oko zawisło na mojej ręce i wytropiwszy siniaki uniosło z triumfem do twarzy:
– A co ci się stało…?! – zagrzmiało w powietrzu a ja wyczułam, że wyobraźnia kieruje ją właśnie w stronę przemocy, niebieskiej linii i Maćka w roli oprawcy.
Przez moment zawiśliśmy w ciszy a ja rozważałam scenariusz, w którym sprzedaję jej pyszną wizję poniewieranej przez męża ofiary. Gumowa pałka pieściła me nerki, pejcze orały powietrze a włosiennica dręczyła skórę. Kat miażdżył paznokcie obcasem, obijał blade pośladki nahajką a w końcu – trzymając za końską uzdę – ujeżdżał mnie na podjeździe. Niestety, w najśmielszych wizjach nie przypominał ni trochę Macieja.
Zrezygnowana totalnym brakiem sadystycznego zacięcia u męża westchnęłam lekko i zasmucona faktem, że plotki z tego nie będzie, odparłam przepraszająco:
– Musiałam zrobić badania…
Krystyna sapnęła z rozczarowania lecz już po chwili jej umysł wszedł na wysokie obroty i przerobiwszy naprędce znane powszechnie powody, dla których robi się morfologię, wyrzucił kolejny wynik:
– Ach, więc jesteś w ciąży?!
Marta jęknęła, Waldemort zaczął oglądać paznokcie a ja wyginając usta w podkówkę wstrząsnęłam przecząco głową. Krystyna mruknęła coś cicho pod nosem, dmuchnęła dymem i pokiwawszy ze zrozumieniem wyszła powoli z pokoju pozostawiając nas w przekonaniu, że rusza na dalsze łowy. Niestety, jak zawsze w takich przypadkach, myliliśmy się sromotnie a nasza pochopna naiwność już wkrótce doświadczyć miała zawodu…
Półtorej godziny później, gdy żadne z nas nie pamiętało już nawet zdarzenia, do gabinetu Marty wtargnęła grupa plotkarzy żądając dokładnych wyjaśnień odnośnie mojego in vitro. Ta zaprzeczyła gorliwie, co potwierdziło jedynie słuszność zbiorowych domysłów. Albowiem każdy pies śledczy wiedział, że kto się wypiera występku ponad wątpliwość jest winny! Im dłużej i gorliwiej zapewniała ich zatem, jak bardzo się mylą, tym głębiej wierzyli w prawdziwość odkrycia a jedyną zagadką pozostawały przyczyny, dla których miałam się poddać sztucznej inseminacji. Czyżby wady budowy? Czynniki fizjologiczne? Przedwczesny proces starzenia i zasuszone jajniki? A może rozkład pożycia i zaburzenia erekcji? Non consumatum? Sterylizacja? A może podstępny zamiar modyfikacji genów zarodka? Fakt, że nie jestem kobietą? A może Maciek mężczyzną? W dzisiejszych czasach nic przecież nie jest proste a pracujący w mediach nie takie już rzeczy widzieli…
Rozgrzane domysłami towarzystwo wysypało się z gabinetu Marty na korytarze, klatki, chodniki. Pełznąc po mieście dotarło do eleganckich salonów fryzjerskich, topowych kawiarni, kultowych suszarni i tajskich barów. Infekując po drodze wszystkich napotkanych znajomych przedarło się do biurowców, banków oraz wydawnictw. Trafiło pod strzechy, gonty, dachówki i okrążywszy wszechświat dwukrotnie wróciło na chodnik przy Wilczej. W tym samym czasie ja odebrałam pięć telefonów gratulacyjnych i osiem ze wsparciem i troską. Przesyłkę z kremem StriVectin – najlepszym w leczeniu rozstępów, cztery stosowne bukiety od zaprzyjaźnionych bankierów, jak również małą matrioszkę – symbol kobiety ciężarnej. I kilka par niemowlęcych bucików – wszystkich w kolorze niebieskim, gdyż jasnym było, że powić zamierzam dziedzica. Jako wisienka na torcie spłynęła kurierem grzechotka od Tiffany’ego, na której szwajcarski pryncypał wygrawerował stosowną sentencję. „Viel Spaß, Viel Glück, Viele Kinder!”
***
Dom wypełniała cisza a blat kuchenny zebrane przez tydzień dary. Kot kręcił się nerwowo wokół lodówki a ja grzebałam w jej wnętrzu w poszukiwaniu protein. Gdy Maciek wyjeżdżał zarzucałam zakupy i gotowanie na rzecz sączonego w wannie prosecco i innych grzesznych rozkoszy, po czterech dniach dopadał mnie jednak apetyt tak wielki, że oczyszczenie lodówki z nadpsutych resztek zdawało się nieuniknione. Zmarszczony starością pomidor trącił sfermentowanym odorkiem a na malinach wyrosła puszysta pierzyna pleśni. Szynkę parmeńską pokrywał szarawo-zielony osad, szpinak dezintegrował się powoli w lepiącą papkę a na fromage’u pyszniły się aksamitne, grzybicze wykwity. Na środku szuflady – mającej w swych założeniach przedłużać świeżość produktów – tuż za zaschniętym pęczkiem rzodkiewki i zbrązowiałą paczką pieczarek czaił się jednak zamknięty fabrycznie serek, którego puszystość i lekkość sławiły matki w reklamach. Choć data na wieczku groziła zatruciem zawartość wnętrza skłaniała do wzięcia ryzyka na klatę: ser wciąż był biały a unoszący się wokół aromat nie zapowiadał żadnego nieszczęścia.
Zadowolona z odkrycia ruszyłam niezwłocznie w kierunku stołu i zanurzywszy łyżeczkę we wnętrzu zaczęłam ostrożne badanie. Roztarte na podniebieniu drobiny zdawały nie różnić się niczym od właściwego smaku potrawy. Lekkie kwaskowe nuty z łatwością dało się stłumić wsypaną do środka solą a czarna posypka z pieprzu dokładnie zwalczała subtelny posmak goryczy. Po przegryzieniu zieloną oliwką serek zyskiwał głębię a słodycz zarzuconego nań suszonego pomidora czyniła z dania prawdziwą ambrozję…
W kilka godzin po tragicznym w skutkach ataku bulimii przytulałam się właśnie do chłodnej miski sedesu, gdy za plecami zadźwięczał radosny głos męża:
– Witaj, kochanie! – rzucił z uśmiechem i obserwując falę wymiotów czekał spokojnie aż skończę żegnać się z serkiem. Następnie przykucnął tuż obok i głaszcząc mnie lekko po przepoconych wysiłkiem włosach zagaił łagodnie: – Nic nie mówiłaś… Bardzo się cieszę…
Wykorzystawszy przerwę pomiędzy pawiami uniosłam twarz z wnętrza tronu. Tuż przede mną, na męskiej dłoni drżała w afekcie wzruszenia para dziecięcych bamboszy. Pokrytych już teraz dokładnie warstwą świeżego haftu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.