Prawdziwe kobiety dzielą się na te, które uwielbiają brylanty, i te, które jeszcze o tym nie wiedzą.

Jeśli o mnie chodzi, to wiedzę tę pozyskałam niestety dość późno, za co hołd muszę oddać niezwykłej przenikliwości mojej Pierwszej Teściowej. To ona, jako pierwsza, zdiagnozowała u mnie karczemną podatność do uwielbiania przedmiotów pięknych i – jak na doskonałą matkę przystało – ostrzegła mego – wówczas jeszcze przyszłego – Pierwszego Męża, przed tym potwornym defektem…

Zoologicznie zabarwiony tekst o urokach przedświątecznego szaleństwa wywołał poruszenie w kręgach bliższych i dalszych znajomych, którzy w kolejnych dniach zaczęli wykazywać bądź to nadmierną troskę o stan moich nerwów, bądź też omijać szerokim łukiem w obawie przed nagłym atakiem. Przez moment delektowałam się wręcz wrażeniem, że moja pozycja w biznesie gwałtownie wzrosła, bo nawet najzajadlejsi negocjatorzy każdą z moich sugestii witali gromkim aplauzem. W biurowej windzie otaczał mnie spory kordon powietrza, a gdy wchodziłam do kuchni stłumieni w kolejce po kawę rozstępowali się prędko udając, że bardzo się spieszą…

Prababka znana była w Galicji z czarów i mezaliansu. We wczesnej młodości – idąc po śladach Justysi z „Nad Niemnem” – dała rekuzę sławnemu z majątku wielbicielowi opiatów i na klepisku klepała biedę z zażywnym Piotrusiem-woźnicą. W jej opowieściach furman był pięknym mężczyzną o gęstej czuprynie i niespożytym libido, co babka wspominać raczyła z dziewczęcym chichotem i jednoznacznie rumianym policzkiem. Jej opowieści stały się wkrótce jedyną krynicą wiedzy o męskich walorach Piotrusia, bowiem nieborak…

Schyłek lata wraz z policyjną akcją „bezpieczny powrót” zagęściły powierzchnię biurową i przypomniały nam twarze dawno nie spotykanych kolegów. Ci, powróciwszy do pracy po długich tygodniach wywczasów, skupiali się teraz na plotkach, pogłoskach i famach licząc zapewne, że pod ich nieobecność świat zadrżał w posadach i wszystko zmieniło się nie do poznania…

…Zarumieniona na twarzy, z czołem błyszczącym emocją i siną pokrzywką na szyi jechała z koksem sądząc od czci i wiary palestrę, męża i „dziwkę-kochankę”. Jej słowa wzbierały jak powódź i rozlewały się wokół zbierając ze sobą wszystkie lżejsze przedmioty. Kurwy z chujami pędziły na falach, skurwiele płynęli za nimi a drobne ciule, szmaty i france unosił prąd tak potężny, że zanurzenie weń stopy groziło protezą…