Wada genetyczna

Jako dziecko posiadałam wszystkie adekwatne do wieku talenty z wyjątkiem gimnastycznego. Fikołki w przód i w tył doprowadzały mnie do zawrotu głowy, gwiazdy, szpagaty i stanie na rękach zdawały się być chorym urojeniem jakiegoś zwyrodniałego umysłu a skok przez skrzynię przez wiele lat budził mnie w nocy krzykiem przerażenia. W ogólniaku miałabym pewnie z wuefu pałę, gdyby nie kordialna pomoc Karoliny Piwońskiej – znanej z determinacji i siły w rękach – która jako jedyna z koleżanek była mnie w stanie unieść za stopy, postawić na głowie a potem przekonać panią profesor, że choć trzymana za kostki zrobiłam śirszasanę całkiem bez podtrzymywania. Niestety, wymuszenie na moim opornym cielsku bocznego lotosu w staniu na głowie przerastało nie tylko mnie, ale i Karolinę, i w czwartej klasie liceum, jako jedyna w historii szkoły, zdawałam maturę z zaledwie „dobrym” z wuefu.

Na szczęście na studiach psor Nowaczyński – odpowiedzialny za rozwój fizyczny studentów – nie cenił zupełnie jogi i dwa razy w roku zabierał sekcję narciarską na tygodniowe wyjazdy na Pilsko. I choć do zapisów kolejka pod dziekanatem stała od trzeciej w nocy, to już w pierwszym semestrze udało mi się dostać na pierwszą pozycję na liście.

Lata studenckie pogrążyły mnie w błogim przekonaniu, że czasy wyczynów sportowych mam już szczęśliwie za sobą. Że odtąd liczyć się będą jedynie mądrość, logika i umiejętność syntetycznego myślenia. Wiedza i pracowitość. Błyskotliwa erudycja, ostrość umysłu oraz bezwzględny intelekt.

O naiwności!

Już w pierwszym tygodniu pracy dotarło do mnie, że biznes kompletnie nie idzie bez squasha, tenisa i golfa, a przewieszona przez ramię torba sportowa – z odzieżą Pumy czy Nike’a – jest absolutnie niezbędnym brelokiem. Z czasem zrobiło się jeszcze gorzej, gdyż sport pracowniczy zaczął wypełzać z bezpiecznych przestrzeni siłowni i hal sportowych a udawanie, że prosto po pracy pędzę na partię palanta, przestało kompletnie wychodzić. Wymogi rosły i całe firmowe teamy stawały do maratonów. Triatlony, dżogingi i ajronmeny wyparły poczciwy wyścig gryzoni. Wakacje pod palmą musiały być skrzętnie skrywane, gdyż brak atletycznych wyników i rozleniwione leżenie na plaży, świadczyły o niczym innym jak o inercji i braku ambicji. Nieróbstwie, próżniactwie i degrengoladzie. Braku ducha rywalizacji i – w konsekwencji – kompletnej nieprzydatności korporacyjnej.

Przez lata psim swędem prześlizgiwałam się po szczeblach konsultanckiej kariery aż w końcu odkryłam miejsce dla siebie: bezpieczną branżę, gdzie libertyński tryb życia wygrywał ze stalą muskułów a strojem służbowym ojca założyciela nie były sportowe trykoty, lecz atłasowy szlafrok i równie gustowna piżama.

Powoli wszystko wróciło do normy. Kobiety pachniały i były piękne, mężczyźni sączyli martini lub whisky a pot był niepożądanym dowodem na to, że nie jesteśmy (jeszcze) bogami.

Niestety, kompleks pozostał. I gdzieś pod żołądkiem ściskało mnie czasem wspomnienie skoku przez skrzynię. Mroczne koszmary bocznego lotosu na głowie, biegu przez płotki czy wygibasów na koniu z łękami…

***

Gdy w wieku średnim postanowiłam w końcu zajść w ciążę, jak każdy rodzic z kompleksem roiłam skrycie, że mój potomek będzie usportowiony. Że jeśli chłopiec, to strongmen. Noszący matkę na rękach typ drwala-kowala. Siłacz, atleta, mężczyzna z żelaza. Triatlonista, sztangista, cyklista. Maratończyk, kulomiot albo przynajmniej dyskobol. A jeśli dziewczynka? Cóż, opcji też było kilka. Cyrkówka, akrobatka, poldenserka, woltyżerka. Primabalerina albo żonglerka. W najgorszym razie Jane Fonda.

Nasi znajomi zbierali fundusze na Oxford, Cambridge lub Harvard. Śnili o szkołach biznesu, o medycynie, prawie, fizyce jądrowej. Ciułali na edukację i fundowanie bibliotek. Lecz ja od zawsze wiedziałam, że wszystko to na nic, gdyż nawet Eton czy Stanford nie dadzą mej córce tego, co może zaoferować dobra rumuńska szkoła…

 ***

Po trzech miesiącach w przedszkolu zostałam wezwana na wywiadówkę. Jak każdy rodzic, z rękami mokrymi od nerwów, stałam w przedsionku czekając na chwilę prawdy. Licząc się z alternatywą, że moja latorośl stwarza problemy i łoi słabszych. Wpada we wściekłość, gryzie i kopie, w atakach szału rwie wykładzinę terroryzując niewinny personel.

Gdy w końcu zaczęłam spotkanie, pani Małgosia, kojącym głosem, zaczęła wychwalać me dziecię za inteligencję. Chwaliła postępy i kindersztubę. Zdolności plastyczne i adekwatność społeczną. Otwartość mentalną, zasobność słownictwa oraz niezwykłą rzekomo zdolność do logicznego łączenia faktów. Lecz ja wiedziałam, że łyżka dziegciu musi zaburzyć ten obraz. Że nazbyt znajomo brzmi mi ten lukier na wierzchu. I że za chwileczkę cios trafi me serce matki, odbierze nadzieję, odrze ze złudzeń i zdewastuje me plany na zawsze. Coś przecież musiało być nie tak…

Słowa i minuty płynęły a wraz z nimi kolejne peany na cześć dziecięcia. Po blisko kwadransie usnęłam. Słodki szmer pochwał kołysał mnie lekko a pod powiekami widziałam, jak moja córka stoi na trampolinie. Na stopach ma łyżwy, na twarzy uśmiech szaleńca. Widownia zamiera, nikt nawet nie chrząka. A piękna i gibka Natasza wybija się lekko i czyni salto mortale. Podwójny axel, potrójny tulup oraz poczwórny piruet. Wszystko to naraz! Śmiało i z wdziękiem! A serce matki triumfuje.

Z sielanki snu wyrwało mnie dyskretne chrząknięcie pani Małgosi. Starłam błogość z twarzy, wyprostowałam się na krzesełku i spojrzałam z niepokojem na jej zaciskające się lekko usta.

A zatem nadszedł ten moment…

Pani Małgosia nachyliła się lekko, ujęła moją drżącą dłoń i najłagodniej, jak to było możliwe, szepnęła:

 – Podsumowując: widzimy tylko jeden obszar, w którym Natasza odstaje od reszty grupy. A mianowicie… – zawisła na moment, lecz widząc panikę w mych oczach postanowiła nie dręczyć mnie dłużej bojaźnią. – A mianowicie mam tu notatkę, że jej motoryka, mogłaby być nieco lepsza. Nauczyciel wychowania fizycznego zgłasza, że nie dość plastycznie Natasza zgina kolana. I prosi uprzejmie, abyście państwo, ćwiczyli z maleństwem w domu.

Krew uszła mi z twarzy, czoło pokryło się potem a ręce rozdygotały. Pani Małgosia podsunęła mi dyskretnie paczkę chusteczek, ale szok był zbyt wielki, by płakać.

– Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że Natasza jest najmłodszym z dzieci i może stąd się to bierze… – próbowała ratować sytuację. – Ale gdy biegnie, to nie unosi kolan wysoko. Zwyczajnie biegnie. I nie wychodzi jej skipping…

***

Zdewastowana i roztrzęsiona dotarłam do domu w stanie kompletnego amoku. Czy kwestia skippingu położy się cieniem na przyszłej karierze Nataszy? Czy wszystkie marzenia trafią na śmietnik historii? Czy czeka ją nędzne życie jakiegoś adwokaciny? Lekarza lub architekta? Czy sprawa jest beznadziejna? I gdzie, o Boże!, mogę poszukać ratunku?!

Zdesperowana złapałam za tablet.
Wyszukiwarka.
„duża motoryka ćwiczenia”

Ekran zamigał linkami.

„Jak rozwijać dużą motorykę u dziecka w wieku przedszkolnym?”
Portal: Eksperci w oświacie.
Coś dla mnie!

Rzuciłam się na tekst jak hiena na kawał padliny:

„Obserwacja dostarcza wielu informacji dotyczących możliwości, poziomu rozwoju, a także ograniczeń i potrzeb poszczególnych podopiecznych. Zdiagnozowanie dziecka jest pierwszym krokiem do podjęcia działań mających na celu wspieranie rozwoju…”

Dalej! Dalej!

„Szczególną uwagę należy zwrócić na dzieci inteligentne, gdyż często zdarza się, że niski poziom merytoryczny kompensują sobie zdolnościami umysłowymi…”

Może się również zdarzyć, że dzieci inteligentne kontestują konieczność biegu z wysoko podnoszonymi kolanami, uznając go za całkowicie nieracjonalny wysiłek. Dzieci takie mają tendencję do unikania skippingu i zastępowania go normalnym biegiem.

„Naturalna dla dzieci potrzeba ruchu stanowić może doskonały pretekst do ćwiczeń odprężających i odpoczynkowych po wszystkich działaniach stymulujących i rozwijających intelektualnie. Propozycją ćwiczenia łączącego poznanie nóg z doskonaleniem równowagi jest zabawa z wykorzystaniem metafory: wszyscy chodzimy jak kowboje, zawodnicy sumo, modelki na wybiegu. Dla dzieci opornych w skippingu najlepsze jest ćwiczenie: „idzie małpka”…

To wszystko były półśrodki.
Lewa półkula Nataszy zdecydowanie nie chciała być małpką…

Przeliczyłam szybko oszczędności. Wyceniłam biżuterię, obrazy, nieruchomości i samochody.
Niestety. Dobry neurochirurg plus rumuńska szkoła cyrkowa przekraczały nasze możliwości.

Liga bluszczowa?
Cóż za upokorzenie!

Podwinęłam ogon i oddałam się wszechogarniającej rozpaczy.

    .

Cyrkowka2

Cyrkowka1  Cyrkowka3 Cyrkowka4

Akrobatka1Akrobatka2cerceau

Akrobatka na trapezie1 Akrobatka na trapezie2

Photos: The Incredible Kimtortion Circus, 2014