Podatek liniowy

Diabeł ubiera się u Prady
Marcin siedział przy stole z posępną miną i nie odzywał się ani słowem. W zasadzie, odkąd przyszli z Agatą, nie wydusił z siebie żadnego zdania poza zdawkowym powitaniem. W końcu wstał i nie zwracając uwagi na to, że pozostali goście wciąż jeszcze jedzą, rzucił w moją stronę:

– Musimy już iść!

Agata podniosła się niechętnie z krzesła pociągając ostatni łyk wina.

– No, ale jest jeszcze wcześnie… – stwierdziłam spoglądając na nich bezradnie. – Zostańcie jeszcze trochę…

– Nie możemy… – Agata westchnęła bez przekonania. – Marcin umówił się na koszykówkę z szefem…

 
 
Ociągając się ruszyła za nim do hallu niosąc pod pachą złapanego naprędce psa.

– Marcin… To może Agata zostanie…? Po co ma sama siedzieć w domu? – uśmiechnęłam się lekko. – Napije się z nami wina, pogada. Któryś z chłopców na pewno podrzuci ją do domu…

Paweł zerwał się ochoczo z krzesła i wykonując nieskoordynowane ruchy rękami potwierdził swoją gotowość wciąż przeżuwając ostatni kęs ciasta.

– No widzisz… Paweł ją podwiezie. Albo Adaś… – spojrzałam na kiwającego skwapliwie Adama.

– Dziubek…? To może faktycznie…? – Agata spojrzała na niego prosząco. – Albo ty po mnie przyjedziesz…? – dodała nieśmiało widząc jak skrzywił się na myśl o tym, że Adam miałby ją odwieźć.

– Nie ma sprawy! Ja cię zabiorę! – Paweł uśmiechał się szeroko. – Psa też. Nie ma najmniejszego problemu!

Marcin spojrzał na niego nieufnie, ale Paweł wciąż uśmiechał się przyjaźnie.

– No dobrze… – wycedził wreszcie. – Paweł może cię odwieźć – zgodził się niechętnie. – Sisa, to ja jadę – uścisnął mnie w pasie i wymierzając silny pocałunek w policzek. – Miło było…

Kiedy wróciliśmy do stołu Maciek otwierał właśnie kolejną butelkę. Agata usiadła, pociągnęła głęboki łyk chianti i zaczęła zdejmować sweter. Siedzący obok niej Paweł poczerwieniał na widok kołyszących się pod bluzką piersi i dolał jej wina uśmiechając się dwuznacznie:

– Narzeczony za próg i od razu robi się swobodniej… – zaśmiał się.

Agata wyglądała na spokojniejszą i rozluźnioną. Rozsiadła się wygodnie i zarzucając ramię na oparcie krzesła rzuciła:

– A tak. Marcin jest ostatnio wyjątkowo napięty. I jego nastrój mi się udziela. Dzisiaj nie było jeszcze tak najgorzej…

Adam oderwał wzrok od talerza i przyglądając jej się uważnie spytał kąśliwie:

– A dlaczego ty w zasadzie zgodziłaś się za niego wyjść…? Przecież to dandys, hulaka i utracjusz! Dalej nosi tylko buty od Prady i płaszcze z kaszmiru? – zwrócił pytanie do mnie.

– Chyba jakiś czas temu mu przeszło – uśmiechnęłam się na wspomnienie włoskiego stylu w jakim zawsze lubował się mój brat. – Przynajmniej dawno nie słyszałam o żadnych nowych butach Miu Miu – zaśmiałam się przypominając sobie lazurowe, zamszowe mokasyny, które kilka lat wcześniej przywiózł z Rzymu jako obowiązkowe uzupełnienie letnich spodni z tkanego ręcznie lnu.

– Ach! Buty Miu Miu! – Agata zaróżowiona od wina zaczęła gwałtownie gestykulować. – Pamiętam! Och, jaki on był niepocieszony, gdy złapała go w nich ulewa – zachichotała nad kieliszkiem.

– Pamiętasz, jak próbował je reklamować, bo od wody rozeszły się na szwie? – zawtórowałam jej śmiechem.

– No więc? – Adam wciąż spoglądał na nią w oczekiwaniu. – Ponawiam pytanie: dlaczego zgodziłaś się za niego wyjść?

– No jak to: dlaczego?! – mimo lekkiego podchmielenia Agata wciąż czuła się w obowiązku bronienia narzeczonego. – Przecież on jest najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła! I wcale nie jest już taki rozrzutny! Spoważniał, dojrzał. I nawet już nie narzeka na pracę! A ostatnio… – uniosła palec przy argumencie koronnym – ostatnio nawet zdarzyło mi się przekonać go, żeby wszedł ze mną do H&M!

Spojrzeliśmy po sobie w zdumieniu.

– Naprawdę…? – wyjąkałam głupawo nie mogąc sobie wyobrazić, że Marcin mógł się przerzucić na tanią, produkowaną masowo konfekcję.

– Ależ tak! Byliśmy we Włoszech i strasznie namawiał mnie na kurtkę od Prady. Ale jak zobaczyłam cenę, to po prostu w głowie nie mogło mi się pomieścić, żeby tyle pieniędzy wyrzucić w błoto! Zwłaszcza, że prawie identyczny model był w Zarze! Praktycznie nie do rozróżnienia! Więc zaczęłam mu tłumaczyć, że mamy teraz mnóstwo innych wydatków. A nawet gdyby nie, to głupotą byłoby kupować tak drogie ubrania! W H&M pozwolił sobie nawet kupić sweter!

Adam spojrzał na mnie spod oka w poszukiwaniu potwierdzenia. Wzruszyłam ramionami nie wiedząc, co powiedzieć, i zwalniając się z obowiązku jakiejkolwiek reakcji pociągnęłam kolejny łyk wina.

Przez kolejne pół godziny Agata rozprawiała szeroko o nowej, ulepszonej wersji mojego brata. W końcu, gdy chłopcy zaczęli szykować się do wyjścia wyjęła telefon i zaczęła szczebiotać:

– Ojej! Dziubek! Nie wziąłeś kluczy? Ojej! To może przyjedziesz jednak po mnie do Ani? Przecież nie będziesz czekał przed drzwiami! No przyjedź! Ja i Punia już tu na ciebie czekamy – nachyliła się nad psem. – Prawda, Punia? Czekamy na tatusia!

Gdy wszyscy wyszli a Maciek zabrał się za sprzątanie stołu, Agata chwyciła mnie za łokieć i wyszeptała:

– Chcesz zobaczyć moją suknię ślubną? Mogę pokazać ci w internecie…

Uśmiechnęłam się zachęcająco i zamknęłam za nami drzwi do gabinetu.

Kiedy wyszłyśmy godzinę później – po obejrzeniu wszystkich modeli z najnowszej kolekcji ślubnej Cymbeline, przejrzeniu całego zestawu dodatków, butów i welonów – Marcin stał już w kuchni rozmawiając z Maćkiem i pociągając długie łyki wody.

– Jak się udał mecz, bro? – objęłam go w pasie od tyłu.

– A, dobrze. Na szczęście gram z szefem w tej samej drużynie, więc nie muszę sabotować – zaśmiał się. – A teraz rozmawiam tu sobie z twoim narzeczonym o waszym ślubie. Podobno nic nie szykujecie…? My z Agatą już dwa i pół roku dogrywamy szczegóły. Aż mi się wierzyć nie chce, że uda wam się być przed nami…

– Dziubek! Chodź już! Punia na pewno jest głodna i zmęczona! – Agata zaczęła nerwowo zbierać swoje rzeczy. – No i późno już! Prawie siódma! Czas na nas!

Tym razem Marcin sprawiał wrażenie nieprzekonanego do powrotu, ale po chwili ociągania powlókł się do drzwi.

– No to buzia, sis! – ucałował mnie raz jeszcze i podając Maćkowi rękę klepnął go w ramię: – Trzymaj się, stary! Powodzenia!

Kiedy brama zamknęła się za odjeżdżającym z podjazdu samochodem wróciliśmy powoli do kuchni zbierając po drodze ostatnie, pozostawione na stole kieliszki.

– Opowiadał ci coś ciekawego? – spytałam od niechcenia nie spodziewając się żadnych szczególnych atrakcji.

– Wspominał tylko o tych ich przygotowaniach do ślubu. Dwa i pół roku. Nieprawdopodobne! – Maciek uderzył się otwartą dłonią w czoło. – Że się chłopakowi nie odechciało!

– Ja to nie mogę uwierzyć w ten H&M… – mruknęłam.

– Odkąd mi powiedział, że Agata nałożyła na niego podatek, jakoś przestało mnie to dziwić…

– Co nałożyła?

– Podatek. Podatek przedślubny. Na koszty wesela. Marcin co miesiąc oddaje jej pół pensji. A ona to wpłaca na swoje konto na lokatę…

Spojrzałam na Maćka błędnym wzrokiem nie mogąc zrozumieć, co do mnie mówi. On jednak, nie zwracając na mnie uwagi, krzątał się po domu w poszukiwaniu ostatnich śladów gości.

– O! Popatrz! Ktoś zostawił sweter!

Sięgnęłam po wyciągnięty w moją stronę beżowy pulower i zanurzyłam nos w materiale poszukując śladów perfum.

– To Marcina. Poznaję po zapachu.

Obróciłam sweter w rękach i zatrzymałam wzrok na metce. Prada umarła. Zaczęła się moda na Reserved.