Po trzech latach żmudnych przygotowań, przetarciu szlaków w licznych kancelariach parafialnych oraz odbyciu szkoleń z gęstości owulacyjnego śluzu i tajników kalendarzyka, hierarchowie Kościoła uznali, że Agata z Marcinem są wreszcie gotowi na sakramentalne ‘tak’. Ostatnim krokiem do ołtarza miało być złożenie oficjalnych zeznań na okoliczność heteroseksualizmu narzeczonych, odbycie pokuty za przedmałżeńskie bezeceństwa oraz publiczne wyrzeczenie się szatana. Gdy wszystkie poświadczenia i ofiary trafiły w końcu na ręce proboszcza a oszołomiona nadmiarem szczęścia młoda para uzgadniała ostatnie szczegóły ceremonii z armią zaangażowanych w organizację wesela naciągaczy, rodzina i znajomi pogrążyli się w nerwowym oczekiwaniu, zaciskając kciuki i wznosząc zdrowaśki w intencji dobrej pogody, wolnych od korków dróg dojazdowych i przede wszystkim dalszego, niezachwianego entuzjazmu młodych…

Zgodnie ze wszystkimi przepowiedniami cynicznych znajomych życie po ślubie miało stać się niekończącym pasmem katuszy, udręk i rozterek, prowadzących w efekcie do trwałego rozkładu pożycia, rozstroju nerwowego oraz upadku dotychczasowych więzi społecznych. W wyniku tego pochopnego kroku mieliśmy z Maćkiem skończyć jako para nudziarzy w rozczłapanych kapciach i tiszertach od Hilfigera, którzy kuchnię tajską zamienią na pożywną karkówkę z grilla i obrastając niemowlęcym tłuszczem będą spędzać wieczory na wspólnym oglądaniu polskich seriali oraz ustalaniu dni płodnych celem efektywniejszej prokreacji…

Marcin siedział przy stole z posępną miną i nie odzywał się ani słowem. W zasadzie, odkąd przyszli z Agatą, nie wydusił z siebie żadnego zdania poza zdawkowym powitaniem. W końcu wstał i nie zwracając uwagi na to, że pozostali goście wciąż jeszcze jedzą, rzucił w moją stronę:

– Musimy już iść!

Gdy wyszło na jaw, że sprawę mam całkowicie nieprzemyślaną i że, co gorsza, nie planuję wystąpień w sukni-bezie, wesela na trzysta osób ani stosownych na tą okazję gier i zabaw towarzyskich, Marta pokiwała tylko z ubolewaniem głową i przyglądając mi się z dezaprobatą stwierdziła, że ona osobiście może wszystko nadzorować, bo przecież na wielu ślubach bywała i zna się na tym znakomicie. Nie mówiąc już o tym, że na rogu Nowolipek i Jana Pawła jest znany jej skądinąd salon sukien ślubnych, w którym nie tylko dobierze mi kreację, ale i wzór zaproszeń.