Nigdy nie przepadałam za brytyjską rodziną królewską uznając ją za wyjątkowo mało estetyczną i zdradzającą wyraźne oznaki magnackiej aberracji. Przedziwne kreacje i potworniejsze jeszcze uśmiechy królowej przyprawiały mnie o drżenie, wątpliwa uroda księcia Karola skłaniała ku opinii, że dla świata rzeczywiście byłoby lepiej, gdyby został tamponem Camilli a rozpaczliwe miny i rzewne wyznania płaczliwej Diany przyprawiały o torsje. Kolejny po Karolu pretendent do tronu – łysiejący przedwcześnie Bill – zdawał się kumulować w sobie mydłkowatą bezbarwność matki i lekką ociężałość umysłową ojca lecz – niestety – nie ich seksualny temperament…

Wraz z nadejściem przedwiośnia i krystalicznym błękitem nieba nad Warszawą moje myśli odpłynęły w stronę ciepłych majowych wieczorów, złocących się na trawnikach mleczy i powiewnych sukienek w grochy, w których z wdziękiem Grace Kelly mknęłam kabrioletem ku zachodowi, roztaczając wokół oszałamiającą aurę kobiecości. Skryty pod przymkniętymi powiekami obraz pulsował rozgrzanym na skórze zapachem perfum, popołudniowym słońcem Riwiery i rozbuchanym erotyzmem dostępnym wyłącznie trzydziestolatkom. Całości dopełniała różowo-złota poświata włoskiego powietrza i rozkoszna świadomość stojących otworem bram świata, za którymi niecierpliwiło się już czekające na mnie szczęście…

Po głębokich spirytualnie doznaniach ślubnych oraz sprowokowanych przypowieścią o siewcy rozważaniach biblijnych, pogrążyliśmy się z Maćkiem w wielodniowym kontemplowaniu naszej duchowości i wspólnym czytaniu Pisma. Szczególne upodobanie odnajdywaliśmy w cytowanej przez weselnego kaznodzieję ewangelii świętego Marka, której warstwa dialogowa przemawiała do nas ze szczególną mocą, sprawiając, że natchnieni mądrością bożą żyliśmy w cnocie i skromności odnajdując radość w pracy i jałmużnie. I choć ścieżka prowadząca do zbawienia wiodła nas przez mroczną dolinę wyrzeczeń, to jednak trwaliśmy w duchu odnowy niepodatni na pokusy świata materialnego i targające naszymi ciałami chucie…

Po trzech latach żmudnych przygotowań, przetarciu szlaków w licznych kancelariach parafialnych oraz odbyciu szkoleń z gęstości owulacyjnego śluzu i tajników kalendarzyka, hierarchowie Kościoła uznali, że Agata z Marcinem są wreszcie gotowi na sakramentalne ‘tak’. Ostatnim krokiem do ołtarza miało być złożenie oficjalnych zeznań na okoliczność heteroseksualizmu narzeczonych, odbycie pokuty za przedmałżeńskie bezeceństwa oraz publiczne wyrzeczenie się szatana. Gdy wszystkie poświadczenia i ofiary trafiły w końcu na ręce proboszcza a oszołomiona nadmiarem szczęścia młoda para uzgadniała ostatnie szczegóły ceremonii z armią zaangażowanych w organizację wesela naciągaczy, rodzina i znajomi pogrążyli się w nerwowym oczekiwaniu, zaciskając kciuki i wznosząc zdrowaśki w intencji dobrej pogody, wolnych od korków dróg dojazdowych i przede wszystkim dalszego, niezachwianego entuzjazmu młodych…

Zgodnie ze wszystkimi przepowiedniami cynicznych znajomych życie po ślubie miało stać się niekończącym pasmem katuszy, udręk i rozterek, prowadzących w efekcie do trwałego rozkładu pożycia, rozstroju nerwowego oraz upadku dotychczasowych więzi społecznych. W wyniku tego pochopnego kroku mieliśmy z Maćkiem skończyć jako para nudziarzy w rozczłapanych kapciach i tiszertach od Hilfigera, którzy kuchnię tajską zamienią na pożywną karkówkę z grilla i obrastając niemowlęcym tłuszczem będą spędzać wieczory na wspólnym oglądaniu polskich seriali oraz ustalaniu dni płodnych celem efektywniejszej prokreacji…