Mama Jaga

 

Pani Jadzia ma lat 38 i pracuje w reklamie. Nie to, żeby fakt ten miał jakieś doniosłe znaczenie. Ot, po prostu, w czasach, gdy zdawała maturę prawie wszyscy w jej klasie szli na marketing i zarządzanie. Jadzia też nie miała wtedy lepszego pomysłu, a że zawsze wiedziała, że jest nad wyraz śliczna i przebojowa, kierunek ten wydawał się idealny.

Kiedy wchodziła po raz pierwszy w mury uczelni wiedziała jedno: błyszczące okładki magazynów luksusowych i dynamiczne spoty Ex’clamat¡on stawały przed nią otworem. Teraz to ona mogła odrywać obcasy pod wpływem miętówek i to ją mężczyźni pragnęli zasypywać na ulicy kwiatami pod wpływem Impulsu. Przyszłość jawiła się atrakcyjnie, kolorowo, zasobnie i syto. A Jadzia? Jadzia była na to gotowa.

Niestety, studia się szybko skończyły a wraz z nimi rojenia o cudzie światowej kariery. W głębi duszy Jadzia musiała przyznać, że praca ją rozczarowała. Oczywiście nigdy nie powiedziałaby tego na głos – zwłaszcza swoim znajomym – ale godziny spędzane przy biurku nużyły ją i przepełniały frustracją. Czuła, że marnuje bezpowrotnie swoją urodę i młodość na planowanie kampanii, w których inne kobiety prężyły swe wdzięki. A przecież to jej cudne blond pukle powinny być twarzą szamponów, jej nogi kusić gładkością lycry, jej usta pozować w reklamach szminek. A ciało? Ciało zasługiwało – co najmniej! – na włoską linię bielizny. Bo przecież Jadzia była blond wersją Moniki Bellucci. Lepszą, bo młodszą. Cudną, słowiańską, bujną, pełną nieokiełznanego erotyzmu i przejmującego męskie krocza drżeniem seksapilu.

Z jakiś powodów nikt z jej agencji nie chciał jej jednak dać szansy. Jadzia podejrzewała, że jest to kwestia zwyczajnej zawiści. Jej szefowa nie mogła znieść efektu wywieranego przez nią na kolegach z pracy, klientach, roznosicielach kanapek, pracownikach ochrony a zwłaszcza na chłopcach z działu IT. Za każdym razem, gdy Jadzia nachylała się wdzięcznie nad stołem w sali konferencyjnej – prezentując obfite acz jędrne bufory – ta stara, zazdrosna krowa przewracała oczami, wzdychała a czasem nawet przepraszała klientów za niestosowne rzekomo dekolty podwładnej. A gdy raszplę prześladował syndrom napięcia miesiączkowego, posuwała się nawet do tego, by ze złośliwym uśmieszkiem porównać Jadwigę do Aśki Liszowskiej. Jadzia jej nienawidziła.

Z mężczyznami wcale nie było lepiej. Gapili się, co prawda, na pulchne uda w mini sukienkach, zaglądali frywolnie w dekolt a czasem szeptali w ucho jakąś erotyczną dwuznaczność, lecz na tym się zwykle kończyło. Raz czy dwa, po kilku piwach lub drinkach, zdarzyło się Jadzi skorzystać z okazji, lecz znajomości kończyły się szybko. A ona wiedziała, że musi znaleźć silnego partnera, którego jej mądrość i piękno nie będą pozbawiać erekcji. Mężczyznę, nie chłopca. Mężczyznę, który nie tylko doceni, lecz również wytrwa. Mężczyznę, którego nie onieśmieli.

Lata mijały a Jadwiga pięła się wolno po szczeblach agencyjnej kariery. Gdzieś w środku wciąż tliło się w niej marzenie o sesjach zdjęciowych, szampanie i karmazynowym dywanie, ale nadzieja powoli znikała. Rzecz jasna przed znajomymi musiała wciąż trzymać fason. Błyszczeć i oszałamiać. Lecz w domu, wieczorem, kiedy stawała przed lustrem, by w mocnym świetle studiować pory na twarzy, ogarniało ją dojmujące poczucie zmarnowanego życia. Rozgoryczenie, gniew, wściekłość, frustracja. Nie tak miało to wszystko wyglądać!

Tuż po trzydziestce los się jednak odmienił, bo Jadwiga poznała Krzysztofa.

Krzysztof – bo nigdy nie akceptowała infantylnych zdrobnień tego imienia – Krzysztof też pracował w reklamie. Nie w jakiejś korporacyjnej agencji, o nie! Na to był zdecydowanie za mądry. Krzysztof wybrał niezależną agencję BTL-ową i był świetny w tej pracy. Miał bezpośredni kontakt z klientem, rozumiał potrzeby rynku i znał się na rzeczy. Wiedział, jakie kobiety wybierać do kalendarzy, jak projektować ulotki i jak rekrutować hostessy. Czuł to. I kiedy poznał Jadwigę, w ułamku sekundy zrozumiał, że oto trafił na brylant. Była kobietą dla niego! Dokładnie taką, jakiej zdjęcie chciałby móc trzymać w portfelu i oprawione postawić na biurku. Prawdziwą, rasową kocicą! Dziewczyną, którą z ochotą przedstawiłby kontrahentom, rodzicom, znajomym. Z której byłby dumny, której urodą mógłby się chlubić i której zazdrościliby mu wszyscy poważni producenci zaworów hydraulicznych. Jego najlepsi klienci.

Miłość spadła na nich jak sycylijski piorun. Po latach oczekiwania Jadzia była gotowa na bezkres uwielbienia i noce pełne ekstazy. Wreszcie mogła zacząć brylować nie tylko w klubach, lecz i u znajomych będących w parach. Zacząć przyjaźnie z żonami kolegów, matkami i gospodyniami. Dawno pożegnanymi przyjaciółkami z czasów dzieciństwa. Z prezesowymi, dyrektorowymi i innymi. I to był jej czas! Moment, którego nikt nie mógł jej teraz odebrać! Magiczna chwila, w której to ona rządziła światem! Przyćmiewała i oszałamiała urodą! Znowu była na fali wznoszącej!

Przez moment sądziła, że uwielbienie Krzysztofa i szansa na przyćmiewanie zszarzałych kurek domowych własną urodą i inteligencją są najwyższą nagrodą za lata oczekiwania. Jakże się myliła! To nie był nawet początek! Bo otóż pewnego dnia, gdy rozciągnięta rozkosznie w pomiętej pościeli obserwowała z lubością promienie słońca na swoim udzie, Krzysztof, JEJ KRZYSZTOF!, zaproponował zrobienie jej sesji! Oczywiście gustownej. Nagiej, ale gustownej. Stylowej. Może czarno-białej, może trochę retro. Oczywiście z najlepszym retuszem. Może w koronkach a może bez nich. Przecież jej ciało nie wymagało zakrycia…

Jadwiga poczuła, że serce jej staje a w gardle narasta potężna gula wzruszenia. I zanim Krzysztof zdążył się jej oświadczyć, z czułością rzekła mu: „TAK!”.

Sesja zdjęciowa była cudowna! Jadzia czuła na skórze pożądliwe spojrzenie fotografa i delikatne smyranie narzuty w cętki. Jej usta i piersi nabrzmiały, oczy błyszczały a skórę pokrywał subtelny wzór gęsiej skórki. Zdjęcia były upojne! Przez blisko miesiąc nie mogła się od nich oderwać. Przechowywała je w komputerze, komórce i na wydrukach. Delektowała widokiem swoich kuszących krągłości, załamaniami światła na skórze, oglądała przez lupę stykówki. Krzysztof czasami żartował, że bardziej niż jego ją samą kręcą te zdjęcia. Może miał rację…

Lecz tak naprawdę Jadwigę trapiła myśl inna. Bo oto wreszcie ktoś odkrył i opromienił potęgę jej świetnej urody a zdjęć nie można było pokazać światu! Radość była niepełna. Nikt nie podziwiał, nikt nie zazdrościł. Cud utajony bez rzeszy wiernych wyznawców… Tak być nie mogło!

Jadwiga postanowiła to zmienić.

Zaczęła od sesji solo. W krętych uliczkach warszawskiej Starówki. Na tle kolorowych ścian Krzywego Koła, na ulicy Kanonia, przy stylowo odrapanych węgłach starych kamienic.

Zdjęcia sprzedały się jak ciepłe bułeczki. Na facebooku, twitterze, naszej klasie oraz coraz liczniejszych blogach, które Jadzia powoływała do życia nocami.

Potem były sesje z Krzysztofem. Przednarzeczeńska, narzeczeńska i ślubna. W studio, w plenerze, w kościele, w pałacu ślubów i w hotelowym pokoju.

Byli piękni! Byli młodzi! Byli wspaniali!
Znajomi na facebooku prześcigali się w komplementowaniu jadzinej urody, a ona kwitła.

W podróż poślubną postanowiła pojechać z kamerą. Niestety, ten model słabo się sprawdził, więc wyszperała w google’u jakieś lokalne namiary. I znów grali z Krzysztofem przed obiektywem. Na plaży i skacząc przez fale. We włoskiej kawiarni i na gondoli. W chłodnych uliczkach Genui. Całując się przy zachodzie słońca, spacerując po promenadach, trzymając za ręce i obejmując. We wszystkich dostępnych mediach społecznościowych. Oni i ich wielka miłość.

Z czasem entuzjazm znajomych zaczął przygasać.

Jadzia wiedziała dokładnie, że zawistnicy szmerają za jej plecami, a koleżanki-małżonki przewracają oczami przy kolejnych postach. Z wprawą rasowego marketingowca wyczuła ten trudny moment i w mig wiedziała, że pora jest na rebranding. Poszerzenie pola narracji. O, tak się to nazywało!

Kolejną sesję mieli we trójkę. Ona, Krzysztof i Jej Brzuch.

I znowu tłumy szalały. Och, jak cudownie! Tak bardzo się za Was cieszymy! I czy różowe buciki mają oznaczać, że będzie córeczka?! Będzie tak śliczna jak jej mamusia! Och, a ten pomysł z namalowaną flamastrem buźką na brzuchu – czy nie jest słodki?! Kochana, a masz już może wyprawkę?! Kiedy zakupy?! Czy w czymś Ci pomóc?! Ciąża Ci służy! Jadwiniu, piękniejesz w oczach!

W sumie sesji ciążowych zrobiła ze cztery. Potem noworodkową, rodzinną, dziecięcą. W stylu Anne Geddes, modową, jako Madonna z dzieciątkiem, w parku, na plaży, bożonarodzeniową, wiosenną i z dynią na Wszystkich Świętych. Wszystkie cudowne.

W macierzyństwie zdecydowanie największą atrakcją były te sesje. W zasadzie Jadzia żyła teraz od jednych do drugich zdjęć. Bo w międzyczasie wcale nie było tak bosko. Już w czasie ciąży pasożyt wysysał z niej soki, przyprawiał o mdłości, zmienił jej ciało, pozbawił wina. Gdyby nie sztab fotografów i wsparcie znajomych z facebooka nie dałaby chyba rady. A potem? Potem zaczął się horror. Palące piersi, cienie pod oczami po nieprzespanych nocach, konieczność obcięcia paznokci i wiecznie rozdarty bachor u cyca. Zasrywający pieluchy, rzygający cuchnącym mlekiem, wrzeszczący i ustawicznie łaknący uwagi. Kompletny horror! Co gorsza, jej dziecko wcale nie było szczególnie ładne. Kochała je, pewnie, jak każda matka, ale w cichości musiała przyznać, że gdyby nie wszystkie przebrania, opaski z kwiatami, przebrania pszczółek i biedroneczek, to dzieciak byłby paskudny. A ona? Ona tak samo. Zwiędła na brzuchu, roztyta, niechlujna, przewracająca się ze zmęczenia. Zadręczająca Krzysztofa i znajdująca wytchnienie tylko w momentach, gdy odpalała komputer i skrupulatnie zliczała wzrosty facebookowego zasięgu. Kolejne lajki, komenty i szery.

Bywały dni, kiedy myślała, że palnie sobie w łeb. Wyskoczy z okna. Udusi bachora lub trzaśnie nim o podłogę. Wtedy umawiała się z innymi matkami na spacer. Wkładała szpilki i kieckę, robiła makijaż i świergotała na ławce w parku, jak bardzo jest teraz szczęśliwa. To pomagało na chwilę. Przynajmniej znów mogła pocieszyć się lekko wyglądem innych dzieciatych. Bez makijażu i w dresach. Przez moment znów była królową. Aż do momentu, gdy mały zasraniec rozdzierał ryło i jak niepyszna musiała wracać do domu.

Była na skraju załamania nerwowego, gdy w sukurs znów przyszedł Krzysztof. Może to wszystko opisać. Stać się wyrocznią dla młodych matek. Uczyć, klarować, pomagać. Dzielić frustrację. To nisza rynkowa! Dosyć słodkiego pierdzenia! Nastał czas prawdy!

Jadwiga spojrzała na męża z miłością. To była jej ścieżka! Prawdziwa, bez lukrowania.

Usiadła przy biurku, westchnęła głęboko i słowa zaczęły płynąć. Nie było ich wiele. Kilka zdań ledwie. O gównie, rzygach i pierdach. Parę słów o bolących cyckach i spuchniętych kostkach. Drobna sugestia, że dzieci są jak tasiemce. W zasadzie to tyle. I jeszcze zdjęcia. Słodkie. Marcepanowe…

***

Jadzię poznałam, gdy była w ciąży. U wspólnych znajomych, gdzie inne matki tłoczyły się w kuchni a ona siedziała wśród mężczyzn subtelnie gładząc nabrzmiały nad miarę dekolt i przyjmując z uśmiechem usłużne nadskakiwania męża. Zanim zdążyłam wyrobić sobie opinię, jej koleżanki narysowały dyskretnie kółko na czole i wyszeptały mi w ucho, że to kompletnie bezmózga wariatka i tylko Krzysztofa im szkoda.

Przy deserze wszyscy zgodnie zachwycali się ostatnią sesją ciążową, rozkwitającą urodą Jadwini i niewątpliwą mądrością przyszłego potomka.

Wyszłam na papierosa. Na tarasie już wkrótce pojawili się inni.

Idiotka. Megalomanka. Egocentryczka. Dzieciaka szkoda. Kompletna kretynka. Widzieliście ostatnie zdjęcia? Dobry gust umarł! Jak Krzysiek to wytrzymuje? Zakochał się, dureń. Niczego nie widzi…

Po powrocie do domu odszukałam Jadzię na facebooku. Sztab kobiet z tarasu właśnie lajkował jej zdjęcia…

***

W styczniu Facebook i Apple ogłosiły nowy plan świadczeń dla pracowników obejmujący możliwość mrożenia jajeczek dla wszystkich pracownic tych koncernów. W ramach wspierania kariery kobiet oraz podnoszenia różnorodności. CNN Money wycenił benefit na dwadzieścia tysięcy dolarów. W światowych mediach zaczęła się burza. Religijni ekstremiści potępili Dolinę Krzemową w czambuł. Feministki podniosły larum, że 70% kadry Facebooka stanowią mężczyźni, przy czym na stanowiskach technologicznych jest ich aż 85%. W Apple’u sprawa nie miała się lepiej.

Sheryl Sandberg, COO Facebooka odpierała dzielnie ataki dziennikarzy tłumacząc, że nowy program świadczeń dla kobiet pozwoli im na odsunięcie macierzyństwa w czasie bez rezygnacji z możliwości bycia matką. Że jest sposobem na wsparcie kobiet w karierze i na macierzyństwo bardziej dojrzałe.

Podobała mi się twarz Sandberg i to, co mówiła swoim miękkim, opanowanym głosem.

Byłam pewna, że gdzieś, kiedyś, na pewno musiała trafić na jakąś Jadzię…

 

Mama Jaga_text cover photo

 

0094

 

DolceGabbana-Bambino-ad-campaign2012-1

 

Dolce-and-Gabbana-babies-ad-campaign-e1346271807472

 

dolcegabbana-dg-fall-winter-2013-full-print-ad-campaign-child-designer-childrenswear-kidswear-baby-newborn-fashion-photography-giampaolosgura-01

 

Dolce-and-Gabbana-Bambino-ad-campaign-468x312

 

Dolce-and-Gabbana-Bambino-468x312

 

Photos: Dolce & Gabbana Bambino, Advertising Campaign 2012