Dawno, dawno temu, w czasach, gdy liczne romanse wypełniały mi ściśle rozbuchany grafik a atrakcyjni mężczyźni tłoczyli przy drzwiach w nadziei na niewyłącznie intelektualne rozrywki, moim pierwszym konsultantem w sprawach związkowych i jednym z najbardziej oddanych przyjaciół pozostawał niezmiennie Marek Ruszkowski – mężczyzna z wieloletnim małżeńskim stażem, życiowym doświadczeniem i zdrową dawką życzliwego rozsądku…

Wraz z nadejściem przedwiośnia i krystalicznym błękitem nieba nad Warszawą moje myśli odpłynęły w stronę ciepłych majowych wieczorów, złocących się na trawnikach mleczy i powiewnych sukienek w grochy, w których z wdziękiem Grace Kelly mknęłam kabrioletem ku zachodowi, roztaczając wokół oszałamiającą aurę kobiecości. Skryty pod przymkniętymi powiekami obraz pulsował rozgrzanym na skórze zapachem perfum, popołudniowym słońcem Riwiery i rozbuchanym erotyzmem dostępnym wyłącznie trzydziestolatkom. Całości dopełniała różowo-złota poświata włoskiego powietrza i rozkoszna świadomość stojących otworem bram świata, za którymi niecierpliwiło się już czekające na mnie szczęście…

Z początkiem roku życie towarzyskie zamarło i przytłoczone zaokienną szarugą dogorywało powoli ograniczając swe podrygi do portali społecznościowych i służbowych spotkań. Zniechęcone brakiem gości warszawskie kawiarnie zakręciły kaloryfery, co ostatecznie przepędziło ostatnich, okutanych w kufajki klientów i sprawiło, że obsługa snuła się drętwo pomiędzy pustymi stolikami próbując ogrzać nieco w wymuszonym ruchu. Pokryte śniegową mazią ulice straszyły brudem i przywodziły na myśl kultowy przebój Kultu a sine szyby biurowców przepuszczały coraz mniej światła sprawiając, że uwięzieni w openspace’ach szarzeli jak pozbawione słońca rośliny…

Kiedy po dwóch miesiącach pełnych wyjątkowo kosztownej diagnostyki i licznych wizyt w renomowanej klinice uprzejma pani zadzwoniła, by potwierdzić spotkanie ze Światowej Sławy Ortopedą, westchnęłam z radością wiedząc, że oto zbliża się nieuchronnie koniec moich trosk, cierpień i zgryzot, które w zderzeniu ze szlachetnym obliczem oraz szkiełkiem i okiem Mędrca zaskowyczą żałośnie i znikną jak Mały Głód na widok serka Danio…

We wczesnym, przedszkolnym jeszcze dzieciństwie stanowiłam przyczynę licznych zgryzot wychowujących mnie Dziadków, którzy frasobliwie spinali brwi i wzdychali pod nosem za każdym razem, gdy udało im się przyłapać mnie na zabawach nielicujących z płcią i elegancją dziedziczki. Bolesna troska, jaką mnie otaczali była tym głębsza, że całe miasto podejrzewało, że jestem późnym owocem ich namiętności a wygłaszane przez Babcię dementi traktowane było jak całkowita, choć skądinąd urocza, ściema.