Po pierwszej fazie szoku domknęłam w końcu usta i powoli zaczęłam przekonywać się do myśli, że nie będę jednak najbardziej niszową panną młodą. Jestem przynajmniej wolna od podejrzeń o staropanieńską desperację i od szeptów rodziny dyszącej mi w plecy nie dość stłumione „nareszcie!”. Rozwód ma, jak się okazuje, swoje plusy: po nim nikt już nie wiąże z twoim życiem osobistym żadnych oczekiwań. Rodzina pogodzona jest z faktem, że w życiu ci nie wyszło, że dzieci i wnuków nie będzie i że większość tematów należy przy tobie traktować jako zakazane. ‚Ocenzurowano z troski o delikatną tkankę emocjonalną samotnej trzydziestoparolatki’.
Przez lata dostarczałam rodzicom licznych rozczarowań i burzyłam ich nikłe życie towarzyskie, nie dając stosownych tematów do rozmów z mniej poszkodowanymi przez los i dzieci znajomymi. Z braku męża, potomstwa i psa typowe tematy rodzicielskie zostały im odebrane, a zawstydzenie faktem, że ich starzejąca się córka wciąż nie ma żadnych osiągnięć osobistych, kazało przez lata ukrywać bolesną prawdę o rozwodzie. I nawet pojawienie się Drugiej Żony Pierwszego Męża nie skłoniło mojej matki do publicznego ujawnienia żenującej prawdy. Wstyd bigamisty niczym jest widać przy sromocie rozwodnika.
Ostatecznie jednak dobiła ją moja nieprzemyślana decyzja, by zaprzepaścić dobrze rokującą karierę doradcy podatkowego dla mętnych finansów wydawnictwa. Pół biedy, gdyby była to Agora czy Murator. Wtedy mogłaby przynajmniej spojrzeć w twarz koleżankom dumnym z faktu, że ich synowie są księgowymi w Rzeszowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Ale nie. Zachciało mi się rozkładówek z Playmates, konkursów na cycki z sąsiedztwa i 100 sposobów na zrobienie loda. Czara goryczy przelała się a matka nigdy potem nie wróciła już do emocjonalnej równowagi. Bo teraz w konkursie na dziecko przegrywała nawet z państwem Eś, którzy w niedostatecznie skrywanej tajemnicy odwiedzali swojego syna w zamkniętym ośrodku leczenia uzależnień.
Gdy zadzwoniłam do matki, by powiedzieć jej, że Maciek się oświadczył, westchnęła ciężko i głosem pielęgniarki z oddziału opieki paliatywnej rzuciła:
– No widzisz, wszystko zaczyna się powoli układać. Zmieniłaś piec CO, masz w domu ciepło. Wszystko idzie ku dobremu…
Potrząsnęłam głową usiłując wytrząsnąć z ucha wodę, ale w tle wciąż słychać było ponury głos matki dopytującej się niewzruszenie o sprawność instalacji gazowej.
– Z piecem wszystko w porządku, mamo – przerwałam w końcu jej wywód. – Nie musisz się martwić.
Pożegnałam się uznając, że wstrząs odebrał jej chwilowo trzeźwość myślenia i że najlepiej będzie dać jej czas na przyswojenie informacji i ułożenie jakiegoś optymistycznie gładkiego zdania, którym będzie mnie mogła powitać przy następnej rozmowie. Gdy jednak minęły kolejne trzy tygodnie a ona wciąż nie zadzwoniła, zaczęłam się martwić.
– Mamo? Co słychać? Wszystko w porządku?
– Tak, u nas świetnie.
– Słuchaj, nie załatwiłabyś mi jednej sprawy? Potrzebuję odpisu aktu ślubu z informacją o rozwodzie. Mogłabyś podejść i to załatwić? Nie musiałabym specjalnie jechać. Tylko to musi być odpis do celów zawarcia związku małżeńskiego…
Przez kilka sekund ze słuchawki wydobywało się lekkie rzężenie. Potem matka odkaszlnęła i z wysiłkiem wydusiła:
– To ty zamierzasz brać ślub?!
Poczułam jak oblewa mnie zimny pot. Oczywiście zawsze dopuszczałam do siebie myśl, że ten moment kiedyś nastąpi. W końcu rodzice nie robili się coraz młodsi. W końcu któreś musiało zacząć niedomagać…
Zebrałam w sobie całe pokłady czułej wyrozumiałości i ze spokojem przedszkolanki zaczęłam wypytywać matkę o wydarzenia ostatnich dni, starając się wyłapać z rozmowy wszystko, co mogłoby wskazywać, że wujek Altzheimer wprowadził się na stałe. Odpowiadała jednak składnie i na temat, kojarzyła fakty i kilka razy zdobyła się nawet na złośliwy przytyk. Z jej mózgiem wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. A jednak…
W ramach szybkiego testu wróciłam do rozstrajającego ją tematu:
– To co? Dasz radę załatwić mi ten odpis…? – zawiesiłam głos w oczekiwaniu na reakcję.
Chrząknęła potakująco znów z trudem łapiąc oddech i przez kilka minut wisiała na łączu w całkowitym milczeniu. Gdy w końcu się ocknęła w uchu zamamrotało mi pytanie:
– A jak tam w domu? Masz ciepło?
Ściągnęłam czoło w bolesnym napięciu i pocierając robiące się pomiędzy oczami zmarszczki starałam się zrozumieć, o co może jej chodzić. Uważała, że robię błąd? Nie lubiła Maćka? A może chodziło jeszcze o coś innego…?
– Tak. Z piecem wszystko w porządku – westchnęłam zrezygnowana.
– To dobrze. Zosia mnie ostatnio o ciebie pytała i powiedziałam jej, że jesteś bardzo z niego zadowolona…
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.