Zaburzenia snu stają się poważną zmorą naszych czasów. Ja na ten przykład potrafię się przebudzić przed świtem i dręczona lękiem o losy świata nie mogę zasnąć do rana. Wstaję wówczas z łóżka, krążę po domu, wychodzę na taras, kończę kolorować rysunki córki, roztrząsam ważkie problemy. Takie jak pokój na świecie, zagrożenia ekologiczne albo skuteczna kuracja na toczeń.
Jak każda skupiona przesadnie na sobie osoba sądziłam, że podobne chwile zwątpienia zdarzają się wszystkim. Że każdy miewa momenty, gdy budzą go szare koty nad ranem. Cóż, myliłam się. Jak zwykle w zasadzie. Przenosiłam swój problem na innych sądząc, że dręczą ich podobne do moich męczarnie. Aż do niedawna, gdy zdarzyło mi się spotkać pewnego mężczyznę, który trzykrotnie zasnął prowadząc ze mną rozmowę. Z początku sądziłam, że to monotonia słów moich, nie dość wyraźna modulacja głosu albo nuda przekazu są winne tej przypadłości. Gdy zasnął stojąc, zaczęłam się jednak troskać na serio i po kilku sekundach dramatycznych rozważań zdecydowałam się na krok desperacki: przeprowadzenie zakazanego prawnie lecz jakże inspirującego eksperymentu na ludziach.
Następnym razem gdy jego powieki zaczęły opadać w hipnotycznym ciążeniu zapowiadając, że już za moment oddzieli swój umysł od ciała, podjęłam wątek emocjonalny i mroczny. Taki, przy którym dorośli drżą z przerażenia a dzieci z krzykiem chowają się w szafie. Potworny, ciężki, nasycony lękami. On jednak zasnął. Sapnął, mruknął, odleciał. Nie pomogło uderzenie pięścią w blat stołu, dźgnięcie go parasolem ani nawet uniesienie powieki. Spał. Odcięty od nieprzyjaznych bodźców, rozkosznie zrelaksowany, spokojny. Przeraziłam się nie na żarty. Nie o niego. O siebie. Jak marny musiał być kod genetyczny zawarty w moich obumierających wraz z wiekiem komórkach? Jak podła i okrutna metoda rozdawnictwa predyspozycji przez Bozię? Dlaczego mój organizm miast pawulonu produkował w gruczołach dokrewnych wprowadzającą mnie w bojaźń i drżenie adrenalinę? O ileż łatwiej by było, gdybym nagle przysnęła? Na negocjacjach, zebraniach, spotkaniach. W trakcie nużącej rozmowy telefonicznej, gdy córka ma atak szału a sąsiad z góry boruje nam właśnie w suficie. W kolejce do kasy, u notariusza, kiedy czyszczę brodzik w łazience albo gdy w czasie rodzinnego obiadu ktoś poucza mnie w sprawach życiowych…
Następnej nocy znów się przebudziłam przed świtem. Tym razem nie dręczyła mnie jednak wątpliwość dotycząca fabuły, tytułu, okładki. Nie zastanawiałam się jakie dostanę recenzje, czy zdążę do jesieni z remontem, czy dość czasu przeznaczam na uczenie dziecka literek. Mój dylemat był większy. Nie chodziło już o odkrycie lekarstwa na lupus lecz suplementu diety, który wywoływałby ataki senności. Medykamentu, dzięki któremu, ja też mogłabym czerpać garściami z błogosławieństwa danego narkoleptykom.
Zagadnienie to wyczerpało mnie setnie. Nie zmrużyłam oka do rana. Opanowana myślą o konieczności ratowania gatunku ludzkiego przed skutkiem stresu wywołanego obcowaniem z nużącym rozmówcą, pełna wiary, że farmakologia może nas wszystkich uchronić i wspomóc. Ułatwić nam życie eliminując zeń bodźce niechciane. Snując swe rozważania posprzątałam wszystkie łazienki, wyprasowałam stos rzeczy czekających na lepszą okazję, przesadziłam kwiaty marzące o większych donicach a później umyłam podłogi. Nastawiłam zmywarkę i gdy świt zaczął rozjaśniać nieboskłon, w głębokim skupieniu zaczęłam myć okna w salonie. Minął poranek, przedpołudnie i zenit a ja wciąż jeszcze nie znalazłam stosownego patentu. Ścigana przez myśli natrętne wsiadłam zatem w samochód i popędziłam do marketu po gładź gipsową i farbę z głębokim postanowieniem, że sama się zajmę remontem. Dotarłam do regałów z puszkami oraz potężnymi workami cementu. Wytężyłam swe zmysły usiłując zrozumieć różnice pomiędzy farbą podkładową i gruntem, terakotą i gresem, farbą ftalową i emalią olejną…
Godzinę później obudziło mnie mocne potrząsanie za ramię. Zatroskana mina sprzedawcy wskazywała wyraźnie, że brał mnie za nieboszczyka. Podskoczyłam gwałtownie wywołując krzyk z jego rozwartej niepokojem gardzieli a następnie chwyciłam go mocno w ramiona. Wyrwał się niespokojnie a ja – nie bacząc na fakt, że porzucam swój wózek – wybiegłam z marketu w podskokach wznosząc pełne ekstazy okrzyki i zapewniając mijanych przechodniów, że właśnie dokonałam zmieniającego oblicze ludzkości odkrycia.