Odpryski

Przesunęła dłonią po gładkiej, obłej ramie wezgłowia i odszukała miejsce lekkiego wgniecenia, z którego biały lakier odprysnął, pozostawiając czarną, powoli rdzewiejącą plamę. Jej brzegi były chropowate, ale nie ostre. Wygładzone pieszczotami dziesiątek pacjentów, którzy podobnie jak ona poszukiwali ukojenia w dotyku szpitalnego łóżka. Spodziewały się opuszków jej palców. Czekały na moment, gdy odkryje ich istnienie i rozpocznie typowy dla pensjonariuszy tego miejsca rytuał przywiązywania się do życia poprzez delikatne, miękkie pociągnięcia dłoni po żelaznych, nieudolnie wygiętych prętach. Wiedziały, że wcześniej czy później jej nieobecne, wbite w okno spojrzenie przesunie się powoli, obejmie sobą wnętrze pomieszczenia i zacznie poszukiwać przyjaciół niedoli. Drobnych elementów codziennej szpitalnej mordęgi, których niezmienna obecność zacznie w końcu przynosić jej ulgę. Nitek osnowy snujących się z zużytej ponad miarę pościeli, pęknięć na suficie, odłażących ze stolarki okiennej płatów farby, wgnieceń w stalowej szafce oraz wytartych miejsc na pofalowanym, starym linoleum. Wszystkich tych drobnych detali, które czyniły szpital miejscem potwornym dla widza a równocześnie oswojonym dla jego aktualnych mieszkańców.

Odwróciła wzrok od kolebiących się za szybą, szeleszczących liśćmi gałęzi i przymknęła oczy niegotowa na to, co może zobaczyć. Czubki jej palców penetrowały teraz wszystkie pęknięcia żelaznego zagłówka. Wygięte w pałąk wezgłowie, przyspawane niechlujnie pionowe pręty, które łączyły je z ramą, odpryski lakieru oraz miejsca, w których farba zdołała popękać, lecz nie odpadła. Wyczuwały każdą nierówność podłoża. Zgubiony i zatopiony w białej emulsji włos z pędzla, grudki nie dość dobrze rozmieszanego pigmentu, miejsca, w których lakier spłynął, tworząc zastygłe krople emalii.

Uniosła powieki i przyjrzała się w skupieniu nierównym brzegom ziejącej czernią dziury w pokrywie malarskiej. Przypominała jej wyspy, które przerysowywała w dzieciństwie na nałożoną na mapę kalkę. Marząc o dalekich podróżach, pełnych tajemnic dżunglach i rajskich ptakach. Snując wizje wakacji, jakie nigdy nie były jej dane. Wyspa na wezgłowiu jej łóżka była mała, lecz wgniecenie na ramie sprawiało wrażenie, jakby otaczała ją wokół szeroka, piaszczysta laguna. Wystarczyło zmrużyć oczy, by wklęsłość stała się wypukłością a biel zaczęła powoli przechodzić w szarość i błękit. Morze. Kojące szumem, powtarzalnym rytmem fal i nieskończonością. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Powietrze pachniało upalnym latem i kremem Nivea. Jak mama.

Zacisnęła powieki i zadrżała pod wpływem wspomnienia. Zapamiętana ze zdjęć twarz rozmyła się i spłynęła ze łzami na poduszkę. Matki nie było. Podobnie jak wysp, tropikalnych roślin czy wakacji. Była sama. Bezradna, samotna i zrozpaczona. Uczesana w dwa równe warkocze ośmioletnia dziewczynka przemierzająca cmentarz za trumnami rodziców. Z ręką zaciśniętą w przerażeniu na dłoni babci. Wbijająca paznokcie w jej ciało niczym w ostatnią deskę ratunku.

Zaszlochała i uniosła powieki. Jej dłoń nadal była zaciśnięta, lecz zamiast ciepłych babcinych palców trzymała kurczowo metalową ramę łóżka. Babki też już nie było. Została tylko żelazna, szpitalna prycz na całodobowym oddziale leczenia psychiatrycznego.

 

(…)

 

Okno było stare i duże, osadzone w głębokim na trzydzieści centymetrów wykuszu. Mosiężne, staromodne klamki nie pozwalały na jego szczelne domknięcie, więc ktoś zamontował na wszystkich framugach dodatkowe, wkręcone w drewno haczyki, które dociągały do siebie wypaczone deski,  sprawiając, że ciągnące z zewnątrz świeże powietrze było praktycznie niewyczuwalne. Wysunęła dłoń i poczuła na opuszkach palców delikatne drżenie powiewu. Pachniało rosą, ale zapach ten uchwytny był tylko przez moment. Już po chwili rozmywał się w chemicznym fetorze środka do mycia podłóg, którym jakaś ubrana w brązowy sweter i poplamiony fartuch kobieta zmywała o świcie posadzkę, słodkiej woni tanich perfum, którymi pacjentka z łóżka obok skrapiała swoją pościel, mrucząc przy tym pod nosem jakieś magiczne zaklęcia, oraz ciągnącym z korytarza odorze szpitalnego jedzenia. Były w tym wszystkim dodatkowe nuty stęchlizny unoszącej się z rozwieszonych na kaloryferach ręczników, brudnych ubrań i przepoconych pantofli. Starsza kobieta rezydująca w najdalszym kącie ich wspólnego pokoju cuchnęła potem, rybą i kisnącym nabiałem, a śpiąca pomiędzy nią a uzależnioną od kwiatowych aromatów szamanką dziewczyna miała włosy przesiąknięte papierosowym dymem. Wisząca w zbyt ciasnej przestrzeni pokoju mieszanka zapachów przyprawiała o mdłości i czyniła z nieszczelnego okna najlepszego sprzymierzeńca w walce o oddech. Wciągała atomy tlenu w płuca, delektując się ich orzeźwiającą świeżością. Dzięki ciągnącemu spod futryny cugowi kolebiące się na tle nieba gałęzie zdawały się bliższe a kraty w oknach mniej dojmujące.

Gapiła się w okno aż do momentu, gdy sześć równej wielkości kwater, oddzielonych od siebie starą stolarką, zlewało się w końcu w jedną, jasną, pulsującą pod powiekami plamę. Kit, którym ktoś nieudolnie usiłował przymocować szyby do drewnianej futryny, znikał jako pierwszy. Potem rozmazywały się pionowe, białe pręty za oknem. Trzy na każdej jego połowie. Na końcu niknęły poprzeczne, rozłożone asymetrycznie drągi. Było ich w sumie siedem par. Przyspawanych solidnie do kraty zamkniętej na kłódkę.

Niebo było błękitne, ale lekko zamglone. Przywodziło na myśl unoszącą się nad jeziorem parę, którą widywała, kiedy wstawała przed świtem, by wyjść na bosaka przed dom, zaciągnąć się wilgotną atmosferą poranka i przejść na pomost, czując pod stopami zimne źdźbła trawy, krople rosy i ziarnka piasku. Moment, gdy docierała powoli na brzeg, brodząc we mgle i uśmiechając się do myśli o własnym kawałku wszechświata. O wyrywaniu perzu przy płocie, pieleniu malw oraz dalii i wstrętnym zapachu kurzego nawozu. O chwili, gdy na starej, rosnącej za chatą śliwie dojrzeją w końcu owoce, a ona przywiezie ze sklepu pięć kilo cukru i zacznie drylować śliwki pod wymagającym spojrzeniem staruszki.

 

 

wiem-co-zrobilas-b-iext43917684

 

Fragment powieści: Wiem, co zrobiłaś
2016 © Anna Zacharzewska
Wydawnictwo Pascal

przeczytaj inny fragment
kup online