Kryzys wiary

Pojawienie się Drugiej Żony Pierwszego Męża zapoczątkowało bolesny i głęboki rozłam w szeregach przyjaciół. Dyskutując przy kawie o potencjalnych przyczynach nagłego objawienia podzielili się na dwie zwalczające się zaciekle frakcje, co – z biegiem czasu i rozwojem wydarzeń – zaczęło grozić trwałą secesją Marty poza racjonalny nawias. O ile bowiem grono wietrzących podstęp bądź bezinteresowną nienawiść cyników było nad podziw liczne i spójne w argumentacji, o tyle romantyczne rojenia mojej drogiej przyjaciółki skazały ją na samotną krucjatę w obronie drewnianych korali. Marta bowiem, jako jedyna wykazała się nielicującą z zawodem empatią i rozpoczęła idealistyczne dzieło adwokata z urzędu, broniąc nieświadomej niczego klientki wszelkimi, pozbawionymi sensownego uzasadnienia argumentami. Od nagłego, wywołanego traumatycznym szokiem afektu poczynając, na przewlekłej niedyspozycji emocjonalnej kończąc.

– Absolutnie się nie zgadzam! – odpierała brutalne ataki oskarżycieli przygotowując wszystkim dyskutantom kawę. – Jaki ona może mieć interes w odgrzebywaniu przeszłości?! Przecież to jest wbrew jej interesom! Mówię wam! To jest wszystko efekt nieszczęścia! Może znalazła jakieś stare zdjęcie w jego portfelu? Albo ktoś o czymś wspomniał? Albo nie układa im się i potrzebuje oparcia…?

Podając Adamowi kawę zmierzyła się dzielnie z jego pełnym politowania wzrokiem i wycofała powoli za pierwszą linię ognia.

– Oj, Helenko, Helenko… – westchnął głęboko kręcąc głową i cmokając pod nosem. – I niby szuka tego oparcia u Anny?!

– No cóż… – zawahała się przez moment, ale nie wypadając z roli przytaknęła. – Może jest bardzo zdesperowana…?

– Hmmm… – włączyłam się do dyskusji i gapiąc w sufit zmrużyłam oczy. – Taaaak… Widzę to… Naprawdę to widzę… – zaczęłam rozmarzonym głosem. – Siedzimy sobie na kanapie, Druga Żona i ja, popijamy winko, zawierzamy sobie sekrety a potem… potem zaczynam szczotkować jej włosy…

– Dajcie spokój! – Ania wyglądała na mocno zirytowaną. – Przecież to się w głowie nie mieści, żeby robić coś takiego! I nic – wycelowała pomalowany elegancko paznokieć w falujący biust Marty – nic tego nie usprawiedliwia!

– A ja wam mówię, że to z nieszczęścia! Poczekajcie trochę a sami zobaczycie, że to nie koniec! – zagroziła i wychodząc trzasnęła drzwiami.

 
I choć nikt nie potraktował jej ostrzeżenia poważnie, to wkrótce okazało się, że w tym ostatnim miała niestety rację.

 
Złożone na ręce Pierwszego Męża gratulacje połączone z sygnalizowanym subtelnie zdziwieniem, że na posłańca dobrej nowiny wybrał akurat Drugą Żonę, zaowocowały oczekiwanym ochłodzeniem relacji i chwilową ciszą w cyberprzestrzeni. Po jakimś czasie lody jednak roztajały a do mojej skrzynki znów trafiła głęboko wzruszająca wiadomość, po której okazjonalne newslettery zaczęły płynąć szerszą falą zalewając mnie szczegółami wspólnego gotowania z teściową, prognozami medycznymi dla podupadającego na zdrowiu teścia oraz bezinteresownymi zapewnieniami o niezakłóconym szczęściu i planach rozrodczych młodej pary. Chaotyczne opowieści z życia codziennego szczęśliwych małżonków przeplatała tu i ówdzie delikatna nutka empatycznego zainteresowania moim dobrym samopoczuciem. A to uwaga dotycząca zaawansowanego wieku, a to wyraz ubolewania nad niepogodzonym z rozwodem żalem, a to znowu wątpliwość, czy udało mi się wyprzeć z pamięci nieszczęśliwe dzieciństwo i równie karczemną – choć na szczęście dawno już przebrzmiałą – młodość. Wszystko to smakowicie okraszone klarującymi się powoli roszczeniami restytucji mienia oraz rzucanymi mimochodem prośbami o potwierdzenie aktualnego adresu.

Dopuszczona do najgłębszego sekretu Marta zapoznawała się z kolejnymi wiadomościami a jej idealistyczna wiara w ludzi zaczynała powoli chwiać, by – po żądaniu zwrotu dawno już podzielonych nie- i ruchomości – ostatecznie lec w gruzach. Gdy w końcu na adres biura dotarła pozbawiona koperty pocztówka – informująca listonosza, recepcjonistki i pełną obsadę sekretariatu o skali mojego nieszczęścia – ostatnia romantyczka polskiej palestry postanowiła definitywnie zakończyć wielomiesięczną schizmę. Na zwołane pospiesznie spotkanie przybyła we włosienicy i biczując się bezlitośnie twardymi słowy zapoznała szanowne gremium z zaistniałą sytuacją wieszcząc, z godną Nostradamusa grozą, bliski koniec mojego zdrowia psychicznego, integralności cielesnej i doczesnego majątku.

Kiedy skończyła a na twarzach zgromadzonych malowała się stosowna doza zdumienia, uśmiechnęła się z ulgą i proponując wszystkim kawę zasugerowała podjęcie natychmiastowej, choć bliżej niesprecyzowanej akcji defensywnej.

– Osoby głęboko nieszczęśliwe, poddane działaniu silnych emocji mogą dopuszczać się aktów przemocy… – zagaiła delikatnie. – Z tego względu koniecznym wydaje się podjęcie wszelkich kroków mogących zapobiec takim sytuacjom, w szczególności poinformowanie ochrony o rozpoznanym zagrożeniu oraz zapewnienie bezpieczeństwa na parkingu – spojrzała wymownie w stronę siorbiącego kawę dyrektora administracji.

Wywołany do tablicy Kulawy podniósł się z krzesełka, wyprężył i salutując służbowo zakrzyknął:

– Brygada młodzieżowa zobowiązuje się zaciągnąć wartę młodzieżową przy nowo zakupionych parówkach, dla uczczenia rocznicy powstania naszego przedsiębiorstwa!

Następnie, siadając na miejscu szturchnął Adama i mruknął:

– Mam musztardę…

Skonsternowana brakiem powagi Marta odczekała chwilę i gdy chichoty ucichły rozpoczęła na nowo:

– Nie możemy bagatelizować sytuacji! Pojawiły się pierwsze postulaty zwrotu mienia! Należy oczekiwać dalszej eskalacji żądań!

Dyrektor Kulawik ponownie wstał i uśmiechając się ministerialnie rzucił:

– Szkoda, że musieliście się rozstać. No, ale z drugiej strony…

– Kulawy! Ty się przestań naigrawać! Ona naprawdę gotowa jest przechodzić! Z tragarzami! – prawnicza powaga Marty zaczęła ulegać erozji. – Należy niezwłocznie zawiadomić nowych właścicieli domu!

– Tego Kossaka… tego Kossaka… i tego Buddę.

Czekaj, czekaj, czekaj, zaraz, zaraz! Jakiego Buddę? – Adam poderwał się na równe nogi ale Kulawy osadził go w miejscu i poklepując jowialnie po ramieniu zapewnił:

Bardzo cię polubiłem chłopie… musisz kiedyś do nas wpaść. Tylko zadzwoń przedtem, żebyśmy… byli w domu. A to też ładne! – wskazał palcem na ustawiony na blacie elektryczny czajnik, który stojący obok Waledmort zaczął usłużnie wypinać z gniazdka.

– Władeczku, Kossaka to bym chciała do sypialni, a tego Buddę to do twojego gabinetu… – Ania zakwiliła delikatnie i zaciągnęła się papierosem.

 
Marta przyglądała im się przez chwilę aż w końcu wybuchnęła szalonym, nieopanowanym, niosącym się aż do mojego gabinetu śmiechem. Kiedy dotarłam do kuchni nad kawą unosił się błogosławiony duch ekumenizmu.