Gdy wyszło na jaw, że sprawę mam całkowicie nieprzemyślaną i że, co gorsza, nie planuję wystąpień w sukni-bezie, wesela na trzysta osób ani stosownych na tą okazję gier i zabaw towarzyskich, Marta pokiwała tylko z ubolewaniem głową i przyglądając mi się z dezaprobatą stwierdziła, że ona osobiście może wszystko nadzorować, bo przecież na wielu ślubach bywała i zna się na tym znakomicie. Nie mówiąc już o tym, że na rogu Nowolipek i Jana Pawła jest znany jej skądinąd salon sukien ślubnych, w którym nie tylko dobierze mi kreację, ale i wzór zaproszeń.

Pierwszy raz zobaczyłam ich, gdy wiedzeni ciekawością zjawili się w domu Maćka, by obejrzeć następczynię dobrze im znanej pierwszej żony. On szedł pierwszy, drobnym, energicznym krokiem mężczyzny w słusznym wieku, rozsiewając wokół lepkie uśmiechy starzejącego się lowelasa, ona za nim – wstrząsana nerwowym tikiem, potrząsająca głową i rękami w chaotycznej gestykulacji powitania. Stanowili przedziwną parę i na pierwszy rzut oka wydawało się, że to niemożliwe, by mogli być razem.

Wyjazdy do Poznania nigdy nie były moim ulubionym sposobem spędzania weekendów. Za każdym razem wracałam stamtąd wycieńczona jak po nocy z hordą wyposzczonych wampirów i najszczersze wysiłki Maćka nigdy nie były w stanie całkowicie uchronić mnie przed sinymi obwódkami wokół oczu oraz pulsującym bólem głowy, który odczuwałam aż do środy.

Rozwód ma, jak się okazuje, swoje plusy: po nim nikt już nie wiąże z twoim życiem osobistym żadnych oczekiwań. Rodzina pogodzona jest z faktem, że w życiu ci nie wyszło, że dzieci i wnuków nie będzie i że większość tematów należy przy tobie traktować jako zakazane. ‚Ocenzurowano z troski o dalikatną tkankę emocjonalną samotnej trzydziestoparolatki’.