Siedząc przy biurku usłyszałam charakterystyczne łomotanie w drzwi, po którym – bez zbędnych ceregieli i czekania na zaproszenie – do pokoju wparował Irek. Z wysoce zadowoloną miną zatrzymał się w drzwiach w kowbojskiej pozie i z wprawą pozującego do zdjęć celebryty pozwalał mi nacieszyć się swoim widokiem do momentu, gdy moja cierpliwość zaczęła się niebezpiecznie nadwątlać. Wtedy, nie tracąc ani milimetra z szerokości uśmiechu trzasnął drzwiami i jednym susem przeskoczył na stojący po drugiej stronie biurka fotelik, który jęknął złowrogo i zachybotał się na boki pod masywnym ciałem gościa.
Ireneusz, wciąż niezmiernie zadowolony z reżyserowanych starannie efektów specjalnych, odchylił się do tyłu, założył ręce za głową i z miną godną capo di tutti capi zagaił:
– I co tam słychać nowego?
Następnie, nie czekając aż otworzę usta, rozpoczął swój tradycyjny wywód będący chaotyczną mieszanką biznesowych narzekań, szczegółów pisanego właśnie scenariusza i pikantnych redakcyjnych plotek. W końcu zerwał się, pomknął w kierunku drzwi i głaszcząc na pożegnanie klamkę rzucił:
– A co ty tak nic nie mówisz…?
– A co ci mam powiedzieć? Że byłam wczoraj u ginekologa?
– To wspaniale! Gratulacje! Najszczersze gratulacje!
Spojrzałam na niego jak na wariata i kiwając z politowaniem głową wbiłam wzrok w monitor:
– Chłopy to jednak durne są… – mruknęłam ignorując jego podekscytowane podrygi przy drzwiach i zajęłam się pracą.
Gdy w końcu, rozczarowany moją wielce aspołeczną postawą i brakiem szczegółów co do płci i terminu porodu zamknął za sobą drzwi, odetchnęłam głębiej i odchylając się na fotelu wyciągnęłam nogi pod biurkiem oddając się obserwacji okolicznych dachów i mrocznym rozważaniom nad doniosłą rolą wziernika pochwowego w życiu towarzyskim kobiety.
Gabinet ginekologiczny zawsze kojarzył mi się ze średniowieczną salą tortur. Kiedy odziana w dziwaczną, jednorazową spódniczkę z fizeliny i ceratowe kapcie dreptałam na fotel, linia pleców pochylała się lekko a nogi pokrywały sinym, marmurkowym wzorem. Mijając rozłożone na tackach w kształcie nerek narzędzia, modliłam się w duchu, by skończyło się na wzierniku. Obok niego zawsze leżały jednak potworne w kształtach rozwieracze, zgłębniki, kleszcze, kulociągi i skrobaczki. Tuż obok, na osobnej rynience trwał w gotowości bojowej stetoskop ginekologiczny a za nim zestaw haków i hegarów odbijających się w ustawionych równym rzędem lustrach waginalnych. Wszystko wysterylizowane, błyszczące stalą i gotowe na ujawnienie mojego wnętrza przed uzbrojonym w lateksowe rękawiczki lekarzem.
Gdy wdrapywałam się niezgrabnie na za wysoko ustawiony fotel, kątem oka widziałam jak znużona twarz położnej pochyla się nad makabrycznym instrumentarium w poszukiwaniu stosownego narzędzia tortur. Potem, wstrzymując oddech pozwalałam jeszcze, by sprawnym gestem poprawiła moje stopy w strzemionach fotela i oceniwszy szybko jakość depilacji odsunęła, by zrobić miejsce dla lekarki. Zaciskałam powieki w oczekiwaniu na dźwięk naciąganego na ręce lateksu i oschłe polecenie rozluźnienia mięśni i leżałam w bezdechu aż do momentu, gdy padało zbawienne: „Proszę się ubrać!”.
Wzdrygnęłam się i odrywając wzrok od okna próbowałam przez moment skoncentrować na pokrywających biurko papierach. Przez leżące na blacie wydruki wyzierały jednak stalowe wzierniki, budzące grozę rozwieracze dziewicze i błyszczące pęsety o długich, zakrzywionych nóżkach. Kiedy z pokrywającego odległy kraniec stołu stosu miesięczników zaczął wypełzać miednicomierz zerwałam się na nogi i nie zważając na mówiącą coś asystentkę pomknęłam korytarzem do gabinetu Marty.
Gdy weszłam uniosła się nieco i odrywając wzrok od siedzącego naprzeciwko Irka zapewniła mnie z żarliwą gorliwością neofity:
– Rozmawiamy o pracy!
– Uhum… Oczywiście…
– No co?! – Ireneusz uniósł dłonie w bezradnym geście ofiary. – Nie chciałaś powiedzieć, to przyszedłem do Marty…
– Podobno byłaś u ginekologa… – Marta uśmiechnęła się zachęcająco.
– Rozumiem, że bardzo chcecie o tym porozmawiać…?
– Tak! Opowiadaj! – Ireneusz przysunął się skwapliwie z krzesełkiem i zamarł w oczekiwaniu.
– No więc, byłam wczoraj u ginekologa… – zawiesiłam głos obserwując jego rosnące zaciekawienie. – I… Jestem karlicą! – wypaliłam.
Irek uniósł się lekko i przeniósł zdumione spojrzenie na Martę.
– Czym?
– Karlicą! – powtórzyłam beztrosko.
– Marta…? – Ireneusz wciąż poszukiwał wyjaśnienia.
– Spokojnie, po kolei – Marta starała się uporządkować wiadomości. – Jesteś karlicą. To już wiemy. Ale co dokładnie powiedział ci lekarz?
Przez moment siedziałam ze wzrokiem wbitym w prawy róg sufitu starając się odtworzyć zdanie, którego użyła lekarka.
– Dokładnie to chyba było tak…: „Ojej! Jakie to wszystko malutkie! Jak u ośmiolatki! Chłopcy to muszą uwielbiać!” – zacytowałam piskliwym, afektowanym głosem, po czym wracając spojrzeniem na sufit zastanowiłam się na głos: – A może: „chłopcy muszą mieć używanie”…? W każdym razie coś w tym guście…
Spojrzałam na nich z uprzejmym uśmiechem czekając na dalsze pytania. Zamiast nich słychać było tylko lekkie posapywanie zarumienionego Irka, który całą uwagę zdawał się skupiać na oglądanych w zbliżeniu paznokciach. Marta siedziała bez ruchu spoglądając na mnie okrągłymi oczami sowy i sprawiała wrażenie, jakby przestała oddychać.
– Chcecie obejrzeć USG moich narządów rodnych? – zaszczebiotałam radośnie. – Tam są wszystkie wymiary!
Irek uniósł się zza biurka i wydając ciche pomruki zaczął przesuwać powoli w kierunku drzwi.
– Ależ, Ir! Poczekaj! – przyłapałam go z ręką na klamce. – Przecież chciałeś pogadać o ginekologu! Marta! – odwróciłam się do biurka – Marta opowiedz o swojej pani doktor!
Widząc spłoszone spojrzenie Ireneusza Marta machnęła ręką i rzuciła:
– To nic takiego… Jak mnie zobaczyła wychodzącą z przebieralni to powiedziała, że… nienawidzi gołych bab! A potem, przez całe badanie, opowiadała mi jakie kobiece ciało jest dla niej odrażające… Karlica to przy tym pestka!
– Fakt! Przy mnie chłopcy mają używanie a ty masz odrażające ciało… – podsumowałam usłużnie.
Irek przyglądał nam się przez moment aż w końcu wypalił:
– Nie wierzę, że wam tak powiedziały!
Podeszłam do niego i głaszcząc uspakajająco po ramieniu zaczęłam przemawiać czułym głosem matki:
– Iruniu, zapewniam cię, że to prawda. I wiesz… – perswadowałam cierpliwie – naprawdę nie chciałbyś słuchać naszych opowieści medycznych… Ani wiedzieć, co nam tam wkładają… Potem miałbyś jak ta pani doktor: zacząłbyś nienawidzić gołych bab… To właśnie dlatego dziewczynki nie rozmawiają z chłopcami o ginekologach…
Ireneusz odgonił mnie ręką wciąż demonstrując wzburzenie:
– Przestań! To jest jakiś horror!
– A myślisz, że skąd się wziął dowcip: „przychodzi baba do ginekologa”, hmmm?
– Myślałem, że powiesz czy chłopiec czy dziewczynka i kiedy termin… – mruknął.
– No więc, przychodzi baba do ginekologa, staje na baczność i wita się: „Heil Hitler!”. Lekarz spogląda na nią zdziwiony i pyta: „Co pani jest? Przecież wojna się już dawno skończyła!” A baba na to: „Ale ja pana poznałam, doktorze Mengele!”
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.